Źródło: Onaonaona.com
W Internecie, na blogu, w tzw. przestrzeni publicznej wolno powiedzieć wszystko, co ślina na język przyniesie? Teoretycznie tak, mamy liberalizm. Wojciech Szczawiński w kolejnym felietonie nie robi zamachu na wolność słowa. Jest sprytniejszy – podsuwa myśl, że pewni ludzie, demonstrując błyskotliwy radykalizm, demaskują swoją głupotę. To niby oczywiste. Ale gdy dotyczy osoby uznawanej za wybitnie inteligentną – boli.
Polscy olimpijczycy wyjechali nad Tamizę w liczbie dwustu osiemnastu. Tymczasem reprezentacja naszych paraolimpijczyków liczyła tylko sto jeden osób. Różnica znacząca. Ale nie tak rażąca jak dysproporcje w nakładach na rozwój tych dwóch – pozornie odrębnych – dziedzin sportu oraz w dorobku medalowym, z którym ekipy powróciły do kraju. Dwustu osiemnastu olimpijczyków przywiozło z Londynu dziesięć krążków, natomiast stu jeden paraolimpijczyków – trzydzieści sześć. Pierwsi wywalczyli dwa medale z najcenniejszego kruszcu, drudzy zdobyli ich czternaście, ustanawiając przy tym pięć rekordów świata. Biorąc na zdrowy rozum polski budżet marnuje pieniądze opłacając szkolenia olimpijczyków. Może gdyby pełnosprawni herosi dysponowali podobnie skąpymi środkami, jak nasi paraolimpijczycy, którzy w dużej mierze szkolą się własnym sumptem, to medali na igrzyskach zdobyliby więcej. Kto wie? Tylko czy pozbawieni dobrych warunków do pracy mieliby ochotę w ogóle trenować, to znaczy zmagać się z ograniczeniami własnego ciała i psychiki?
Każdy ma prawo uprawiać dowolne ćwiczenie fizyczne i urządzać dowolne zawody. Można się tylko cieszyć, że inwalidzi też organizują zawody. Ze sportem nie ma to jednak wiele wspólnego – równie dobrze można by organizować zawody w szachy dla debili – napisał na swoim blogu w notce „Para-olimpiada, czyli paranoja” Janusz Korwin-Mikke. Dalej animator Unii Polityki Realnej zauważa z sobie tylko właściwą bystrością umysłu: Jeśli chcemy, by ludzkość się rozwijała, w telewizji powinniśmy oglądać ludzi zdrowych, pięknych, silnych, uczciwych, mądrych, a nie zboczeńców, morderców, słabeuszy, nieudaczników, kiepskich idiotów i inwalidów, niestety. Cóż…
Nie będę komentował słów Korwina-Mikkego ze złośliwością, z jaką zrobili to posłanka Joanna Senyszyn albo Jakub Wojewódzki. Złośliwość jest tu nie na miejscu. Dowodzi ona lekceważenia problemu. Tymczasem ta blogowa notka to przejaw umysłowej aberracji. Janusz Korwin-Mikke, człowiek przecież wykształcony, eksposeł, laureat Nagrody Kisiela i utytułowany brydżysta, jest doskonałym przykładem tego, iż inteligencja oraz wiedza nie mają nic wspólnego z mądrością.
Słownik Języka Polskiego PWN słowo „sport” definiuje następująco: Ćwiczenia i gry mające na celu rozwijanie sprawności fizycznej i dążenie we współzawodnictwie do uzyskania jak najlepszych wyników. Zatem czym kultura fizyczna osób niepełnosprawnych różni się od tej, jaką uprawiają ludzie w pełni zdrowia i sił? Przecież i jedni, i drudzy dążą do tego samego – podnoszą poziom swojej sprawności po to, by osiągać na zawodach coraz lepsze rezultaty. Fakt, że stadionowe zmagania osób niepełnosprawnych nie są relacjonowane przez środki masowego przekazu, nie ma żadnego znaczenia. Nie liczy się również to, iż nasza – rzekomo misyjna i domagająca się pieniędzy na tę swoją „misyjność” – telewizja publiczna nie nadawała relacji z londyńskiej paraolimpiady. Jej brak w żadnym stopniu nie umniejsza przecież ogromu pracy i litrów potu wylanych podczas treningów przez niepełnosprawnych sportowców.
Sport to jest sport – uprawiany uczciwie zawsze ma takie samo oblicze. Mógłby o tym zaświadczyć na przykład Rafał Wilk, który na paraolimpiadzie w Londynie zdobył dwa złote medale. Zawodnik ten był niegdyś utalentowanym żużlowcem. Po wypadku na torze, w 2006 roku, stracił władzę w nogach i z motoru przesiadł się na wózek. W Londynie medal z najcenniejszego kruszcu wywalczył – też na wózku – Alessandro Zanardi, były kierowca Formuły 1. Ludzie tacy, jak oni, najlepiej wiedzą, na czym polega istota sportu.
Człowiek zdrowy i sprawny nigdy nie zrozumie, czym jest życie na wózku, nagłe doznanie paraliżu kończyn albo amputacja ręki bądź nogi. Wiele osób – co chyba naturalne – nie potrafi pogodzić się z trwała utratą własnej sprawności, zamyka się w sobie i w czterech ścianach własnych mieszkań, nieraz też popada w alkoholizm, dokonuje nawet prób samobójczych, bo w jednej sekundzie wali się cały ich świat. Ale po jakimś czasie zaczynają mozolnie walczyć sami z sobą. W jakiś cudowny sposób pokonują zalegający w nich marazm. Niejednokrotnie rozmawiałem z takimi ludźmi i chociaż nie do końca rozumiałem dramat, przez jaki przeszli, to docierało do mnie, że w każdym człowieku muszą tkwić tajemnicze moce, jakie uruchamiają się w momentach naszych największych życiowych tragedii. Są to siły, które nie pozwalają nam całkowicie zatracić się w rozpaczy i z jakich istnienia większość z nas, tzw. ludzi sprawnych, zwykle nie zdaje sobie sprawy. Właśnie niepełnosprawni sportowcy pokazują światu, jak wielka jest potęga ludzkiego ducha oraz umysłu. Z tego chociażby powodu ich dorobek powinien być eksponowany – jako dowód wielkości człowieczeństwa. Dla niejednego z nas dokonania tych ludzi mogą przecież stanowić inspirację do zmiany sposobu rozumienia życia, jaki nierzadko opieramy o nasze niedorzeczne marzenia, roszczenia, żale nad sobą oraz pogoń za widmowym szczęściem. Ciekaw również jestem, czy Korwin-Mikke wypisywałby na swoim blogu podobne bzdury, gdyby na przykład jego syn nagle stał się kaleką.
Na początku lat 90. ubiegłego stulecia redakcja ogólnopolskiego dziennika, w którym wtedy pracowałem, wysłała mnie na reportaż do ośrodka dla osób niepełnosprawnych w Ciechocinku. Czułem strach. W tamtym czasie nie miałem pojęcia, jak rozmawiać z takimi ludźmi, nigdy przedtem nie miałem z nimi styczności. Wyobrażałem sobie, że usłyszę opowieści o dramatach i złamanych przez tragiczne wypadki życiorysach. Szokujące było dla mnie to, że spotkałem się z osobami na wózkach, które nawet przez sekundę nie uskarżały się na swój los: powitały mnie z ogromną serdecznością, bawiły żartami, z wielkim entuzjazmem opowiadały o swoich pasjach i planach. Było to dla mnie niezwykłe doświadczenie. W towarzystwie tych ludzi czułem ogrom pozytywnej energii. W ośrodku, jaki sami stworzyli od podstaw (nosi on nazwę Centrum Niezależnego Życia „Sajgon”), spędziłem cały dzień. I nigdy nie zapomnę zdumienia, którego doznałem, kiedy opuściłem to miejsce. W drodze na dworzec kolejowy, w zapadającym mroku, mijałem niemal korowód postaci posiadających dwie ręce, dwie nogi, poruszających się samodzielnie, których twarze były jednak posępne. I wtedy, wspominając entuzjazm oraz pasje poruszających się na wózkach mieszkańców „Sajgonu”, chyba po raz pierwszy, zadałem sobie pytanie: „O co, do cholery, tak naprawdę chodzi w tym życiu?!”. Jestem pewien, że – w odróżnieniu od naszych niepełnosprawnych sportowców – Janusz Korwin-Mikke nie zna odpowiedzi na to pytanie. Dlatego należy mu głęboko i szczerze współczuć.
Wojciech Szczawiński
Piekna mysl – wspolczuc Panu Korwinowi, zamiast go opluc, bo w sumie nic by to nie przynioslo. Zal mi go i jestem rozczarowana jego indolencja emocjonalna, ktora dowodzi, ze sam jest inwalida.
Fajne jest tez, ze Szczawinski go nie oplul, a przeciez mogl.
Jest moze i inteligenty, ale inteligencja nie ma nic wspolnego z madroscia i etyka. Poza tym Pan K-M to stary zyd i mowi takie rzeczy po to tylko, aby zamieszac wokol wlasnej osoby, potwierdza to nawet to, ze jego program wyborczy skladal sie w duzej mierze sie z kontrowersyjnych tresci, taka to z niego polityczna celebrytka naszych czasow, do pieca z nim!
brawo Wojciechu!!!!!!nie dokopałeś, a mogłeś….a może jednak zbyt łaskawie z tym p.K-M????
w każdym razie – mój kolejny ukłon w Twoją stronę!!!!!