Rozmowa z Gustawem Holoubkiem

WIERZĘ W ODRODZENIE SPORTU

Rozmowa z Gustawem Holoubkiem, dyrektorem artystycznym
Teatru „Ateneum” w Warszawie

  • Panie dyrektorze, jest pan nie tylko wybitnym aktorem, ale także zagorzałym kibicem sportowym. Proszę więc powiedzieć, które z wydarzeń w tej dziedzinie zrobiło na panu największe wrażenie?
  • Było ich kilka. Ale największy mój entuzjazm wzbudziło zwycięstwo Polaków podczas pamiętnego triumfu siatkarzy nad Związkiem Radzieckim na olimpiadzie w Montrealu. Trener Wagner mówił przed tymi igrzyskami, że interesuje go tylko złoto, lecz słowa te były przyjmowane z dużym sceptycyzmem. Nawiasem mówiąc dwa lata wcześniej, w Zakopanem, byłem świadkiem prowadzonych przez niego treningów. Nasi siatkarze dokonywali na nich wręcz morderczych wysiłków. I stało się. Pamiętam, że gdy oglądałem ten mecz, wspólnie z Wojciechem Kilarem, naszym słynnym kompozytorem, była trzecia bądź czwarta nad ranem. Zwycięstwo naszych siatkarzy nad czołową drużyną świata miało – wówczas – wymiar nie tylko sportowy, ale także polityczny. Zapanowała wśród nas ogromna radość. Wręcz euforia.
  • W sporcie zawiera się jakaś niezrozumiała magia, która pociąga miliony ludzi. Co to takiego, zdaniem pana?
  • W tym zjawisku istotnych jest dla mnie kilka rzeczy. Po pierwsze – wymierność. W sporcie nie ma mowy – mimo usiłowań wielu ludzi, którzy wokół niego się gromadzą i z niego czerpią korzyści – na niesprawiedliwość. Ponieważ każda z dyscyplin rządzi się swoimi prawami i jest wymierna pod każdym względem: wysokości, długości, czasu, liczby bramek, punktów… Daleki przy tym jestem od kwestionowania odpłatności, która staje się udziałem sportowców wyczynowych. Oni zasługują na tak wielkie honoraria, ponieważ nie oszukują, tylko marnują swój własny organizm po to, żeby na resztę życia zachować sobie godny byt materialny. Druga sprawa – rywalizacja. Rywalizacja, która jest na ogół bezkrwawa, która powoduje, że ci, którzy są najlepsi, zaczynają tworzyć rodzaj elity. Wymiana tych elit też jest funkcją dosyć sprawiedliwą. Ci bowiem, którzy już odchodzą, ustępują miejsca również najlepszym. I nie robią tego w drodze przekupstwa, machinacji czy protekcji. Liczy się tylko wynik. Trzecia sprawa, to hazard obecny w sporcie. Myślę, że sport spełnia moje ciągoty do hazardu: stawiam na kogoś, kto jest teoretycznie słabszy i ten słabszy wygrywa. Gdybym usiłował grać sportem na zasadzie hazardu, to sadzę, iż wtedy moja pasja przerodziłaby się w coś dalekiego od samego podziwu dla wyników.
  • Sprawiedliwość, wymierność… Zgoda. Ale czy zbytnio nie idealizuje pan sportu? Tyle przecież mówi się o krętactwach w nim obecnych, niedozwolonym dopingu, gierkach działaczy…
  • Wydaje mi się, że te wszystkie sprawy są incydentami, które nie zmieniają mojego obrazu czystości sportu. Zawodnicy, którzy stymulują się anabolikami są po prostu nieszczęśliwcami. Skracają sobie życie i jedynie oni muszą brać za to odpowiedzialność. To rodzaj samobójstwa.

GUSTAW HOLOUBEK. PORTRET. FOT. GRZEGORZ DUDZIK

  • A może to tylko pragnienie sprostania rzeczywistości? Przecież w sporcie, podobnie jak w życiu, liczy się jedynie wynik. Na dobrą sprawę nikogo nie można więc winić za to, że pragnie być najlepszy bez względu na środki.
  • Zawsze będzie istniała grupa ludzi – czy to w sporcie, gospodarce, czy też w administracji – która za wszelka cenę będzie chciała osiągnąć sukces, za pomocą środków niegodnych, idąc na łatwiznę i mając na uwadze jedynie korzyści materialne: podwójna moralność albo wybór takiego typu moralności, który – według kogoś – jest słuszny. Ale to dalekie jest od szlachetnego spełniania się. Słynnemu aktorowi Mieczysław Frenklowi z zespołu Teatru Narodowego – wówczas zwanego Teatrem Rozmaitości – proponowano przejście do operetki za trzykrotnie wyższą gażę. Frenkl odmawiał. Kiedy go wreszcie zapytano, dlaczego to robi, odpowiedział: „Dlatego, że pomarańcza w sklepiku, gdzie mieszkam, kosztuje piętnaście groszy, a w burdelu – trzy złote”. W sporcie dzieje się podobnie. Jedni kładą lagę na morale, inni sprzeciwiają się temu i nie dają się umieścić w grupie sprzedajnych wyrobników. Powiem panu, że właśnie ci mniej zarabiający, mniej popularni, posuwają rzecz do przodu. To znaczy doskonalą zawód, który wykonują.
  • Nie czuje pan niesmaku, widząc, że sport, podobnie zresztą jak sztuka, staje się coraz bardziej komercyjny, wyjałowiony i pozbawiony szlachetnych treści nakreślonych przez Pierre de Coubertina?
  • Tak, to mnie przeraża. Ale w pierwszym rzędzie za taki stan rzeczy oskarżam ludzi, którzy animują działania i są przedsiębiorcami; którzy płacą o wiele więcej za fałszerstwo i demoralizację. W ślad za tym idzie informacja dla odbiorców, co jest prawdziwe, a co zwykłym barachłem. Jeśli telewizja karmi widza jakimś ponurym i koszmarnym serialem, przez lata całe, to w końcu gust tego widza staje się podobnie ponury i koszmarny jak ten serial. To jest groźne. Ale moje pretensje nie są kierowane do tych, którzy kreują takie czy inne role. Oskarżam tych, którzy produkcję ponurych seriali zamawiają. Nie można też oskarżać jedynie sportowców za ich pragnienie zdobywania medali za wszelka cenę. Winni są przede wszystkim działacze, sponsorzy, reklamodawcy, którzy tworzą paranoiczna wręcz atmosferę głodu sukcesu i tylko za nią nagradzają.
  • Ale to jest perpetuum mobile. Za sukcesami idą wszak ogromne pieniądze i na sukcesie zyskują wszyscy.
  • Ale jest w tym też obecna głęboka pogarda dla kibica, kinomana, czytelnika albo telewidza. To karygodne. Ludzie nie mając nic w zamian, poddają się temu, co jest im dane: brazylijskim i amerykańskim serialom, bezsensownej brutalności, muzyce disco polo. Są to zjawiska dalekie  od kultury.
  • Kultury w sporcie też jest chyba niewiele, biorąc pod uwagę zachowania niektórych sportowców albo burdy kibiców na stadionach. Jak pan myśli?
  • To jest zjawisko ogólnoświatowe. Tę dziczyznę zaproponował Zachód. Dowodzi to, że widocznie nadszedł czas sprzyjający takim ekscesom. Z czego on wynika, to już problem bardziej złożony i nie będziemy go rozstrzygać w naszej rozmowie. W każdym razie stworzono obszar swobody dla dziczy. Trzeba więc wprowadzić restrykcje wobec tych, którzy incydenty te powodują. I to restrykcje bardzo surowe. W okresie wzmożonego chuligaństwa w Anglii – to były lata sześćdziesiąte – kiedy młodzież w imię jakiejś bezsensownej ideologii niszczyła wszystko to, co nazywano „mieszczańską normą postępowania”, policja otrzymała rozkaz bezwzględnego tłumienia przemocy. Z rozkazu parlamentu. Gdy w nocy radiowóz napotkał chuliganów, policjanci likwidowali grupę, bijąc ją, zamykając do kryminału,  goląc  i trzymając w areszcie przez trzy tygodnie, łącznie z karą chłosty. Dopiero po trzech tygodniach pytano, kto kim jest, jak się nazywa i gdzie mieszka. Robiono tak, żeby uniknąć jakichkolwiek protekcji.
  • Ale u nas policja, nawet za mniej stanowcze działania, obrzucana jest wyzwiskami w stylu „mordercy”, „ZOMO”…
  • Albo zaprzestaniemy się wstydzić tego, co działo się w przeszłości i będziemy w demokracji powoływać się na powagę prawa, albo zezwalamy na rodzaj anarchii. Innego rozwiązania nie ma. U nas zawsze stwarza się jakieś pole tolerancji. Za pobicie policjanta powinny być horrendalne kary, a nie rozważania, kto zaczął.
  • Ogólnie rzecz ujmując, od lat słychać narzekania w Polskim sporcie: brak znaczących wyników, brak pieniędzy, brak obiektów… Sytuacja wydaje się patowa. Sądzi pan, że kiedyś to się zmieni?
  • Z przerażeniem stwierdzam, ze podążamy jakimiś fałszywymi drogami. Największą winę za ten stan ponoszą działacze, którzy decydują o strukturze sportu w Polsce. Oni zaniedbali wszystko to, co jest naturalną drogą do uzyskania sukcesu, mianowicie młodzież. Zaniedbali strukturę zdrowej konkurencji, w której decyduje wynik, a nie pieniądze i interes działacza. W związku z tym nie mamy bazy podstawowej. Dlaczego pozwalamy, żeby kluby rozdrapywały młode talenty u zarania ich działalności i demoralizowały je? Łza się w oku kręci, jak człowiek sobie pomyśli, że Janusz Kusociński, nie wspierany przez nikogo, za własne pieniądze kupował sobie pantofle, spodenki, koszulkę i przez miesiące całe biegał po Agrykoli po to, by zdobyć medal w Los Angeles. Czy można czynić porównania z tym, co dzieje się obecnie? Wtedy żyła w ludziach naturalna potrzeba uprawiania sportu.
  • Sądzi pan, że odeszła ona bezpowrotnie, a polski sport już nigdy się nie odrodzi?
  • Pierwsza nadzieją na to, że może się w nim coś odmienić, było zdymisjonowanie pana Dziurowicza, który był wręcz symbolem szkodzenia w polskiej piłce nożnej. Fakt tak długiego czasu likwidowania go ze stanowiska, uzmysławia do jakiego stopnia skorumpowany jest polski futbol. Lecz właśnie odejście pana Dziurowicza być może oznacza, iż świat polskiej piłki nożnej zostanie uporządkowany. Ale nie tylko on. Niewątpliwie polskim sportem rządzi zły system i nie ma w nim autentycznej promocji talentów. Ten świat pozbawiony jest elit. Elit, których udziałem nie są przywileje, lecz które posiadają odpowiednie kompetencje i dlatego prawdziwie zasługują na uznanie i podziw. Wszystko odrodzi się, gdy – nie tylko w sporcie, ale w całym państwie – zostanie odbudowane zaufanie do sprawiedliwości. Nie jest tak, że mamy „równe żołądki”. Istnieją ludzie stworzeni przez Pana Boga do przeciętności. Ale są też tacy, których Pan Bóg stworzył do wyższych celów. Oni musza mieć większe przywileje niż ci, których nazywa się przeciętnymi.
  • Problem w tym, że każdy chce być zdrowy, piękny i bogaty, i w wielu wypadkach – za wszelka cenę – pragnie to światu udowodnić.
  • Ale każdy też, kto chce aspirować do zaszczytów, musi mieć na to uzasadnienie. Jeżeli zaś dostał się do elity – nieważne: sportowej, politycznej, ekonomicznej – za pomocą oszustwa albo przestępstwa, to powinien być karany na równi z wszystkimi obywatelami. Tylko taki stan rzeczy przynosi odrodzenie. Wierzę, iż niedługo nastąpi on w naszym kraju.
  • Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał WOJCIECH SZCZAWIŃSKI

Wywiad przeprowadziłem dla dziennika „Sport” w 2002 r.

Informacje o szczaw

drobinaszczawiu@gmail.com
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz