Samorealizacja oślic i baranów

Żródło: Onaonaona.com

Realizować się, czyli robić CO? A może nie robić nic? O nie, nie, nie! Nie wolno stać w miejscu, nie rozwijać się, nie podążać za sukcesem, za… STOP! Dziś Wojciech Szczawiński drapie do bólu temat: czy jeśli jestem szczęśliwy po swojemu, bez wielkich pieniędzy i markowych dżinsów – jestem gorszy? To trywialne uproszczenie. Ale felieton jest bardzo mądry. Choć na pewno wiele z Was przerwie czytanie w połowie. A może nie? Kto się nie obrazi, ten wygrał.

O samorealizacji wspominali Platon, Seneka, Kierkegaarda, Maslow i kilku innych znaczących myślicieli. Jednak te wszystkie filozoficzne wynurzenia są, w moim odczuciu, podobnie wzniosłe co niejasne. Psychologia z kolei ujmuje samorealizację jako niepoprzestawanie na tym, kim się jest, lecz stawanie się kimś, kim pragnie się być. Niby jest to konkret. Ale co, jeśli ubzduram sobie, że chcę być sławnym śpiewakiem, mimo że nie posiadam wokalnego talentu? Co mam zrobić z takim pragnieniem, które błędnie uznam za swoje powołanie? Czy przez całe życie powinienem katować się myślą, że nie zrealizowałem swoich marzeń, bo nie wpuszczono mnie na deski La Scali? W kontekście samorealizacji owo „chcę być” brzmi więc dla mnie krańcowo naiwnie. Chcieć można najbardziej nieprawdopodobnych rzeczy. Można je także z uporem sobie wmawiać. Człowiek najlepiej oszukuje sam siebie.

Czy Degas, Zola, Picasso, Bułhakow, Rimbaud, Wilde, van Gogh, Modigliani, Kinski, Joyce, London, Chandler, Williams, Baudelaire, Duncan, Utrillo, Kafka, Lovry, Parker, Morrison, Joplin, Hendrix i wielu, wielu innych uznanych i podziwianych tego świata, łącznie na przykład z takim Aleksandrem Wielkim, to byli ludzie życiowo spełnieni? Czy zrealizowali się w swojej codzienności? „Oczywiście, że tak – już słyszę donośną odpowiedź. – Trzeba być durniem, żeby stawiać tego rodzaju pytania! Przecież to geniusze!”.

Zapytam inaczej: czy narkomanów albo alkoholików psychiatria traktuje jako jednostki życiowo spełnione? Czy tacy ludzie są uosobieniem szczęścia, duchowej stabilności i mogą stanowić wzór do naśladowania? Rzecz przecież w tym, że wszystkie wymienione wyżej sławy były uzależnione od rozmaitych substancji psychoaktywnych. Wiele znaczących postaci naszej kultury targnęło się również na własne życie. Ba, jeśli sprawie dobrze się przyjrzeć, wychodzi na to, że europejską kulturę, w trudnej do określenia proporcji, kreowali nałogowi alkoholicy, morfiniści, samobójcy, a jednocześnie socjopaci, którzy uprzykrzali życie swojemu otoczeniu – niszcząc siebie, niszczyli swoich bliskich. A może jeśli kultura kształtowana jest pośród narkotyczno-pijackich omamów, to również sama wartość takiego omamu posiada? „Per aspera ad astra” – westchnie ktoś w zamyśleniu. Zgoda. Tyle, że te gwiazdy osiąga się dzięki świadomemu uwalnianiu się od cierpienia, a nie na skutek popadania w tragedię uzależnień i samounicestwiania się.

„Pokazywać ludzi zeszmaconych w aureoli geniuszu, to tak, jakby nauczać społeczeństwo: pijcie, ćpajcie, puszczajcie się na prawo i lewo. Jeśli zajmiecie się czymś społecznie znaczącym, to zajęcie to wasze nałogi usprawiedliwi, ozłoci” – zauważył mój kolega, niepijący alkoholik. Z kolei koleżanka, która, jako naukowiec, zajmuje się aksjologią twórczości, powiedziała mi, że tym wszystkim wielkim postaciom tak naprawdę należy współczuć. Przykładowo w kulturze Dalekiego Wschodu nie eksponuje się zarazy, która trawi duszę i umysł, a czasami całkowicie degeneruje człowieka – podkreśla się w niej harmonię oraz twórczą, od niczego niezależną, jedność natury wszechświata.

Coś z tą naszą – rzekomą wzniosłą – kulturą dzieje się chyba nie tak. Kultura winna przecież wzbogacać człowieka, tworzyć jego wielkość oraz piękno. Tymczasem wystarczy przejrzeć statystyki samobójstw albo zapadalności na choroby psychiczne, by przekonać się o tym, że z kondycją współczesnego człowieka jest marnie. „W czasach mojej młodości depresja kojarzyła się wyłącznie z obszarem lądu położonego poniżej poziomu morza – usłyszałem od swojej 60-letniej znajomej. – Dzisiaj to pojęcie przywodzi na myśl przede wszystkim chorobę duszy. A najstraszliwsze jest to, że zapadają na nią coraz młodsi ludzie”.

W naszej kulturze funkcjonują pojęcia, których tak naprawdę nie da jasno zdefiniować: „miłość”, „prawda”, „szczęście” „Bóg”, „bycie sobą”… Jednym z takich słów jest też „samorealizacja”. Od jakiegoś czasu niemal zewsząd bombardowany jestem stwierdzeniami o tym, że ludzie powinni się samorealizować, urzeczywistniać swój potencjał, spełniać własne marzenia, a przy tym pozostawać sobą. Długo nad tym myślałem. W końcu zacząłem podejrzewać, że nakłanianie nas do tej rzekomej samorealizacji to jedynie pijarowsko-marketingowa sztuczka.

Obraz współcześnie spełnionego człowieka jest właściwie jeden: taki osobnik robi karierę, posiada pieniądze (czyli kupuje), ma atrakcyjnego partnera (niekoniecznie męża albo żonę  – może też być rozwodnikiem, nawet wielokrotnym), z którym np. podróżuje po świecie (czyli konsumuje) itd., itp. Z jakąś ogłupiającą nachalnością usiłuje się nam wmówić, że jeśli nie robimy karier, nie kupujemy dobrych samochodów, nie stać nas na to, by jadać w dobrych restauracjach, odbywać dalekie podróże albo używać markowych ubrań i kosmetyków, to pozostajemy życiowo niespełnieni, a może nawet, że jesteśmy gorsi od tych, którzy to wszystko mogą robić. „Słuchaj, jesteś zwyczajny i szary – zdają się przekonywać macherzy od socjotechniki. – Bierz się wreszcie do roboty i pokaż, na co cię stać! Kupuj, konsumuj! Wtedy będziesz coś znaczyć!”. Oślice i barany – wyrzekając się swojej indywidualności – biorą się więc za siebie i robią niemal wszystko, żeby sprostać obecnie lansowanemu wizerunkowi człowieka sukcesu, czyli takiego, który niby samorealizuje się. Ci zaś, którzy nie mają predyspozycji do tego, żeby biec w oślo-baranim stadzie, najczęściej czują się sfrustrowani i mniej wartościowi. Bycie osobą zwyczajną, potrafiącą cieszyć się drobnostkami jest obecnie raczej passé, dowodzi też braku ambicji.

Nie jest tajemnicą, że wielu ludzi starających się sprostać współczesnemu wizerunkowi sukcesu, musi – wytrzymując presję, konkurencję i potworny stres – dopingować się wciąganiem do nosa „ścieżek” kokainy, wypijanym w nadmiarze alkoholem albo różnego rodzaju medykamentami. Ich publiczny wizerunek samospełnienia i zadowolenia z siebie to jedynie lichy blichtr. Tymczasem człowiek prawdziwie samorealizujący się i podążający za własnym powołaniem jest szczęśliwy, nie potrzebuje żadnych dopalaczy. Dla takiego człowieka magia codzienności to najlepszy narkotyk, bez względu na to, czy prowadzi poważny biznes i obraca milionami dolarów, czy jest wybitnym aktorem, miejskim sprzątaczem, czy osobą poruszającą się stale na wózku inwalidzkim. Znam paru takich ludzi. Ogromnie się z tego cieszę. Uczę się od nich prostoty zachwytu codziennością.

Osobiście – zamiast bełkotu o samorealizowaniu się – wolę słuchać tych, którzy nauczają, że odczuwanie sensu życia i czerpanie z niego satysfakcji powinno być bezwarunkowe, bo tylko wtedy osiąganie życiowych celów staje się harmonijne, radosne oraz prawdziwie twórcze, czyli zgodne z indywidualnymi predyspozycjami człowieka. Zatem nie daję sobie wmówić, że skoro w wieku czterdziestu pięciu lat nie dorobiłem się samochodu, a nawet nie zrobiłem prawa jazdy, to najwidoczniej coś jest ze mną nie tak i jestem gorszy, głupszy czy mniej ambitny od tych, którzy na co dzień poruszają się najnowszymi mercedesami klasy S.

                                                                                                  Wojciech Szczawiński

 

 

Informacje o szczaw

drobinaszczawiu@gmail.com
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Samorealizacja oślic i baranów

  1. agentscully pisze:

    Pana felieton wpisuje się w modny ostatnio nurt minimalizmu,któremu zresztą sama hołduję.Ale odnoszę wrażenie,że utożsamia Pan samorealizację z nadmiernym konsumpcjonizmem.A przecież samorealizacja to niekoniecznie wyścig szczurów służący zdobyciu majątku,władzy lub sławy,gdyż można się samorealizować bez przysłowiowego grosza.Z drugiej strony wyrzeczenie się dóbr materialnych też nas automatycznie nie nobilituje,gdyż nie każdy może powiedzieć „niczego nie posiadam lecz jestem kimś”.

Dodaj komentarz