Moja recepta na tzw. szczęście

„Masz wspaniałe życie, zazdroszczę ci” – usłyszałem znowu. O tym, że ludzie zazdroszczą stylu życia, jaki prowadzę, i chcieliby żyć tak jak ja, słyszałem wielokrotnie. Jasne. Nie narzekam. Życie mam dobre, a nawet bardzo dobre. Problemów praktycznie nie posiadam żadnych. A może mam problemy i to ogromne? Rzecz w tym, że, w przeciwieństwie do wielu, nie postrzegam ich jak dramatów.

Czasami ludzie sądzą, że fakt, iż coś tam opublikowałem i publikuję nadal, jest moim życiowym sukcesem. Głupie rozumowanie. Największym sukcesem mojego życia jest to, że nie nauczyłem się przyjmować tzw. życiowych prawd za dobrą monetę. Zawsze w tej rzeczywistości coś mi nie pasowało. Na licealnym zdjęciu klasowym jedna z koleżanek napisała: Wojtusiowi, który zawsze jest „na nie”. Ale samo bycie „na nie” nie wystarcza. To początek. Trzeba przede wszystkim być „na nie” wobec samego siebie, to znaczy nauczyć się rozpoznawać naturę swoich emocji. Gdy się to zrobi, człowiek przestaje uważać się za nieszczęśliwca, przestaje mieć o cokolwiek pretensje (co wcale nie znaczy, że inni mogą z nim pogrywać). Samoakceptacja nie jest równoznaczna samouwielbieniu. Jest ona rozpoznawaniem samego siebie.

Starać się rozumieć siebie i świat w sposób obiektywny, wiedzieć, że nic od świata się nie należy, a wszystkie radości są warte tyle samo co porażki – oto istota rzeczy.

O nic specjalnie w życiu nie zabiegałem. Nie byłem chciwy sukcesów i nie miałem wielkich marzeń. Starałem się jedynie sprostać możliwościom, jakie zsyłał mi los. Ogromnie wiele zawdzięczam też ludziom. Tak to już chyba jest, że jeśli człowiek stara się podążać właściwą drogą i akceptować to, na co go stać (czyli godzić się z własną ograniczonością), to rzeczywistość zsyła mu właściwych ludzi. Ale właściwi ludzie to niekoniecznie ci, którzy są nam życzliwi. Właściwi ludzie to ci, którzy otwierają nam oczy i inspirują nas do działania.

Chciejstwo bywa potwornie męczące. Nieraz ludzie tak strasznie namęczą się tym, co uważają za realizację swoich marzeń oraz własnego powołania, że zupełnie nie potrafią cieszyć się swoimi sukcesami na płaszczyźnie duchowej. Umacniają tymi sukcesami jedynie swoje ego. I pozostają nieszczęśliwi, mimo że osiągnęli jakiś tam status społeczny czy materialny. Mogą pozwolić sobie na przykład na podróżowanie po świecie, lecz nie potrafią widzieć miejsc, jakie odwiedzają. Czy na tym polega spełnienie? Dla mnie to recepta na nieszczęśliwość dozgonną. Realizacja własnego powołania nigdy nie staje się przyczyną depresji albo długotrwałego konfliktu wewnętrznego.

Piszę te słowa pod będąc pod „urokiem” przeróżnych mądrości w stylu: „Miej odwagę realizować swoje marzenia”, „Zasługujesz na szczęście” itd., itp. Dla mnie takie hasła to dobry materiał na szkolenie dla akwizytorów. Ale nic poza tym. Moja recepta na tzw. szczęście brzmi: „Nie realizuj własnych marzeń i pierdol swoje pragnienia. Po prostu żyj i tyle”.

Szczęście to nie jest jakiś stan euforyczny. Szczęście to constans w odbiorze siebie i rzeczywistości.

Powiada się, że tym, czego poszukujemy, jest sens życia – mówił Joseph Campbell w rozmowie z Billem Moyersem. – Otóż nie sądzę, żebyśmy poszukiwali właśnie tego. Myślę, że tym, o co nam chodzi, jest doświadczanie życia jako takiego, tak, by nasze realne przeżycia na płaszczyźnie czysto fizycznej wywoływały rezonans w głębi naszej najbardziej wewnętrznej istoty i rzeczywisatości, byśmy naprawdę doznawali upojenia faktem życia.

Informacje o szczaw

drobinaszczawiu@gmail.com
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „Moja recepta na tzw. szczęście

  1. Hania pisze:

    Tak, zgadzam się z tezą, ale bez wularyzmów. Nie zawsze są konieczne.
    Nie „całuję” i nie „pozdrawiam” (to odnośnie poprzedniego artykułu).

    Hania

  2. Anka Mi pisze:

    😀 mnie przezywano ‚niechciałek’

  3. widokzokna pisze:

    Sęk w tym, że ludki rozumieją tzw. sukces życiowy wyłącznie przez efekty życia zawodowego. Nie można mieć SUKCESU ‚po prostu’ żyjąc…
    Ciężko realizować swoje powołanie kury domowej przy negacji społecznej i braku wsparcia aparatu państowego, takie realia.

  4. agentscully pisze:

    Trochę dziwi mnie fakt,że ktoś kto tak bardzo gloryfikuje wolność ludzkich wyborów życiowych,jednocześnie odmawia innym wyboru własnego typu tzw.szczęścia.Zgadzam się z tezą,że szczęscie to nie chwilowa euforia lecz constans.Ale wielu ludzi potrzebuje w ciągu życia pozytywnych wzmocnień w postaci sukcesów osobistych czy zawodowych.Moim zdaniem to ich w niczym nie umniejsza,to jest ich wolny wybór.A więc moje i Pana pojęcie szczęścia jest takie samo lecz inne,gdyż u mnie jest zgoda na margines błędu w jego postrzeganiu.A żeby nie było tak górnolotnie,to po prostu mam gdzieś taki idealizm.

Dodaj komentarz