Tadeusz, 68 lat, rozpoznanie – nowotwór prostaty (zmarł po 32 dniach pobytu w hospicjum):
W tej całej mojej chorobie o żonę się tylko bardzo martwię. Od trzynastu lat jest niewidoma. To ja jestem jej oczami. Wszystkim właściwie dla niej jestem, beze mnie nie dałaby rady funkcjonować na co dzień. Pan rozumie? W tej sytuacji choroba to dla mnie wielka tragedia. Nie mogę żonie pomagać…
Teraz, gdy przebywam tutaj, żoną zajmują się dzieci. Dwóch synów mamy, ale oni mają masę własnych zajęć, pracują przecież, żyją już we własnych rodzinach. Przychodzą do matki rano, robią jej śniadanie, a potem samą zostawiają w domu aż do późnego popołudnia. W nocy też jest sama. Zastanawiam się, co ta biedaczka czuje w tej samotności. Nigdy przecież sama nie była, towarzyszyłem jej zawsze. Kiedy zaczęła tracić wzrok, zmieniłem nawet pracę, by częściej przy niej być. Zrobiłem to nie z obowiązku, ale z miłości do mojej żony. Małżeństwem jesteśmy od czterdziestu lat. Nasza miłość sprawiła, że jesteśmy i czujemy się jednym. Nie ma już rozróżnienia na on i ona – jesteśmy tylko my.
Ciągle się zastanawiam, jak Marysia sama, biedna, czuje się w tym pustym mieszkaniu. Ja tu leżę, pielęgniarki i lekarze biegają wokół mnie, a ona tam samiuteńka, w ciągłych ciemnościach. Pewnie jej smutno, może nawet płacze. Ona nie wie dokładnie, co mi dolega. Gdyby wiedziała, martwiłaby się strasznie. Powiedziałem synom, żeby mnie tutaj nie odwiedzali, mam przecież wszystko, czego mi potrzeba. Niech każdą swoją wolną chwilę z matką teraz spędzają. Ona jest najważniejsza. Proszę Boga, żeby jak najszybciej przywrócił mi zdrowie i żebym dalej mógł kochać swoją żonę.
Poznałem ją, gdy miałem dziewiętnaście lat. Ona miała czternaście. Jej rodzice wprowadzili się do kamienicy sąsiadującej z moją. Już w tamtym czasie ładna była, ale taką siuśmajtką głowy sobie nie zawracałem. Wie pan, jak to z młodymi chłopakami bywa… W innych dziewczynach byłem wtedy zakochany. Marysia zwróciła moją uwagę, bo na naszym podwórku dokarmiała bezdomne psy i koty. Już w tamtym okresie kochała cały świat. Weterynarzem potem została. Pamiętam, jak pewnego jesiennego popołudnia wracałem z kilkoma kolegami z kina. Gdy weszliśmy na podwórko naszej kamienicy, w zapadającym mroku zobaczyliśmy jakąś postać kucającą pod murem. To była Marysia. Trzymała w objęciach martwego szczeniaka i płakała. Paru moich kumpli zaczęło się z niej wyśmiewać, a ja poczułem w sobie zwykłą żałość i współczucie dla sąsiadki, chyba nawet jednego z tych chłopaków uderzyłem za to, że śmiał się z Marysi. Tak to się zaczęło. Potem nieraz rozmawiałem z nią, a nawet kilka razy zaprosiłem na lody. Tylko że ona wtedy młodziutka była, kobiety w niej nie zauważałem. Zwróciłem na nią uwagę dopiero po kilku latach, gdy zaczął się kręcić jakiś chłopak z sąsiedztwa. Zmiękłem wtedy zupełnie. Szlag mnie trafiał, kiedy widziałem ją idącą z tym facetem za rękę. Ale cóż… Na wiele nie liczyłem. Byłem tylko prostym robotnikiem, a ten chłopak – jak się dowiedziałem – studiował polonistykę. Marysia również pochodziła z wykształconej rodziny, lecz ani jej matka, ani ojciec nie wywyższali się ponad takich jak my, którzy w większości mieszkali w naszej kamienicy. I wie pan co? Wiersze nagle zacząłem pisać, chociaż nigdy przedtem nawet nie myślałem o poezji i nie czytałem jej. Do dzisiaj mam trzy bruliony zapisane tą koślawą poezją westchnień do mojej przyszłej żony. Ale kilku kumplom o nich opowiedziałem.
Pewnego dnia Marysia przyszła do mojej matki, nie pamiętam już w jakim celu. Mamy w domu nie było. Byłem za to ja i jeden z tych kolegów, którzy wiedzieli, że jestem zakochany do szaleństwa. Oj, ten facet zrobił mi okropne świństwo. Bo gdy ona stała na progu, a ja, oniemiały na jej widok, wyjaśniałem łamiącym się głosem, że matki nie ma w domu, ten plotkarz zaczął się śmiać w głębi przedpokoju i pytać, czy Marysia wie, że ja ją kocham i poezję dla niej tworzę. Czułem, że za chwilę spłonę ze wstydu! Chciałem drania zabić i pewnie bym to zrobił, gdyby nie fakt, że był silniejszy. Nie chodziło tylko o to, że ona poznała moje uczucie. Uchodziłem za jednego z największych rozrabiaków w dzielnicy, a tu nagle… Sądziłem, że straciłem męski honor, a ludzie zaczną mnie teraz wytykać palcami! Od tamtej afery unikałem jej jak diabeł święconej wody. Któż jednak zrozumie kobiety? Kilka tygodni po tym zdarzeniu szedłem samotnie ulicą. Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. To była ona! Zapytała, czy mam ochotę pójść z nią na krótki spacer. To był jej inicjatywa! Moja dusza oszalała z radości, chociaż nie dałem tego poznać po sobie! Okropnie byłem stremowany, o czym mówić, nie wiedziałem. A potem, gdy szliśmy parkową aleją, moja przyszła żona wzięła mnie nagle za rękę i zapytała cicho, czy mogłaby zobaczyć wiersze, które dla niej napisałem…
Miłość do drugiego człowieka polega na tym, iż zmieniasz się dla niego nie dlatego, że on tego oczekuje, lecz dlatego, że samemu pragniesz się dla niego zmienić. Nie wiem zresztą, czym jest miłość. Może polega na tym, że mężczyzna przestaje widzieć w kobiecie kobietę, a kobieta w mężczyźnie mężczyznę. Jeśli kochają się, patrzą wzajemnie na siebie jak na ludzi – potrafią też cenić w sobie ludzką zwyczajność. Tym, według mnie, jest to uczucie – jest widzeniem zwyczajności, a zarazem niezwykłości, w drugim człowieku. W taki właśnie sposób kocham moją żonę. Widzę w niej człowieka i człowieka w niej kocham.
Myśli przy końcu drogi, Wojciech Szczawiński, Wydawnictwo Literackie 2004
Piekne