Źródło: Onaonaona.com
Stary kawaler? Singiel? Dlaczego on się jeszcze nie ożenił? Czasem patrząc na fantastycznego i samotnego faceta, zastanawiam się, na ile to jego świadomy wybór. A może w ogóle – plan na życie. Wojciech Szczawiński, nasz felietonista, zapalała światełko w tunelu. Chcecie pogadać o tym na Forum? Zapraszam.
Agata Młynarska
Jakiś czas temu gościłem w domu mojej bliskiej przyjaciółki. Znalazłem się tam po raz pierwszy. Było bardzo miło, rozmowa płynęła wartkim nurtem, wino wszystkim smakowało… Ale w pewnym momencie nie omieszkano mnie przepytać.
– Ile dokładnie masz lat? – odezwał się najstarszy brat mojej trzydziestokilkuletniej przyjaciółki.
– Czterdzieści cztery – odparłem szczerze.
– I nigdy dotąd nie byłeś żonaty?
– No nie, jakoś tak wyszło…
– Dzieci też nie masz? – w jego głosie narastało zdziwienie.
– Nie. Samochodu i prawa jazdy również nie posiadam.
– Facet, coś jest z tobą nie tak?! Dlaczego jeszcze się nie ożeniłeś? – zabrzmiało nieco mocniejszym tonem.
– Mam kompleks małego członka – odpowiedziałem przegryzając ciasteczko.
Pomijam fakt, że takie przepytywanie kawalera, podczas jego pierwszej wizyty w domu panny, jest nietaktem. Przytoczony przeze mnie fragment rozmowy pokazuje przede wszystkim, jak bardzo przywykliśmy do schematycznego myślenia o ludziach, których napotykamy, a jednocześnie o sobie samych. Wszystko, co nieschematyczne, wywołuje w nas raptowną czujność, wprawia w zdumienie.
Jeśli miałbym szczerze odpowiadać, musiałby napisać, że dlatego jestem starym kawalerem, bo, jak dotąd, żadna kobieta mnie nie chciała. To znaczy były takie, które nawet mnie chciały i widziały dla mnie jakąś perspektywę w swojej codzienności. Ale, prędzej czy później, zawsze od nich słyszałem: „Facet, ty nie do życia jesteś!”. Po prostu nie spełniam oczekiwań dam mojego serca.
Czy jestem zatwardziały w swoim starokawalerstwie, przeciwnikiem małżeństw? Naturalnie, że nie. Zamierzam się ożenić. Trudno mi tylko określić, kiedy to nastąpi. W życiu nie można postępować pochopnie. Nie może na przykład być tak, że przez rok okrągły słucham wyłącznie różnych achów, podziwów dla mnie oraz westchnień, a pewnego pięknego dnia budzę się rano i czuję się tak, jakbym dostał obuchem w łeb. Nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi, i przecierając oczy ze zdumienia, słyszę od tej jedynej, która jeszcze wczoraj wieczorem wzdychała i, patrząc głęboko w moje oczy, wypowiadała słowa zachwytu: „Ja potrzebuję kogoś na stałe, żeby był w domu, kiedy wracam z pracy, żeby mnie przytulił… Ja chcę mieć życie ułożone” i tak dalej. Znowu więc wyszło na to, że nie spełniam czyichś oczekiwań. Tak nie można, tak to ja dostaję tylko gęsiej skórki, płoszę się w obliczu tak jednoznacznego stanowiska i wymagań. Ja również swoje oczekiwania posiadam. A skoro ktoś ich nie spełnia, to ja się grzecznie żegnam, życzę powodzenia, urzeczywistnienia wszelkich najskrytszych marzeń oraz informuję, że moje życie jest już ułożone. Nie mogę przecież pozwolić na to, żeby kobieta się ze mną męczyła. „To żyj sobie w swojej norze razem z tym kotem” – słyszę jeszcze złowrogie syczenie, gdy zamykam drzwi. Nie wymyślam. Przeszedłem przez taką historię przed paroma miesiącami. I na cóż w te pretensje mieszać mojego Fąfla? Cóż ten kot zawinił? Nie rozumiem.
Słyszę: „Ja potrzebuję kogoś”, a wolałbym usłyszeć: „Potrzebuję ciebie”. Jeśli kobieta mówi: „Ja potrzebuję kogoś”, odpowiadam: „To kogoś sobie znajdź”. Proste.
Ale mniejsza o mnie. W swoim towarzystwie czuję się najlepiej, więc starokawalerstwo zupełnie mi nie ciąży (uwaga: celowo używam określenia „stary kawaler”, ponieważ obecnie poprawnie obyczajowo słowo „singiel” jest obcym zapożyczeniem i brzmi dla mnie pokracznie).
Nasza rzeczywistość pełna jest ludzi samotnych z wielkimi oczekiwaniami, którzy z trudem swoją samotność znoszą. W przeciwieństwie do mnie – w odosobnieniu czują się kiepsko. Marzą tacy o wielkiej miłości i zakochaniu, o romantycznych uniesieniach, które otwierają bramy niebios, o porankach witanych w czułym uścisku, rozmowach toczonych do świtu przy winie, głębokich wzajemnych spojrzeniach przenikających drżeniem duszę… Oczekują z utęsknieniu aż ktoś wymarzony wreszcie pojawi się w ich życiu, a wtedy wszystko…. No po prostu chcą się wreszcie zakochać albo zakochać ponownie. Tysiące takich osób znaleźć można na portalach randkowych, do wyboru, do koloru, kobiet i mężczyzn: całe stada panien, kawalerów, rozwodników, rozwodniczek, porzuconych i tych, którzy porzucali. I wszyscy tam pragną jednego – prawdziwej miłości, oczekują przyjaźni, szacunku, ciepła, zrozumienia, wierności… A jakie piękne kobiety na takich portalach występują! Wszystkie są uśmiechnięte albo marzycielsko wpatrzone w przestrzeń, wszystkie opisują siebie jako istoty romantyczne, ciepłe, wrażliwe, empatyczne, atrakcyjne, mądre – sam kwiat ludzkości można znaleźć w takich miejscach, wszak męska część portali randkowych również przedstawia siebie jako istoty bliskie ideału. I wszystkie te panie chcą poznać takich facetów jak ja – no może trochę młodszych albo starszych – samotnych, znaczy. Ale – w przeważającej większości – stawiają warunki, mają oczekiwania: że facet ma być przystojny, uczciwy, troskliwy, czuły, opiekuńczy, no i że kochać ma je na zabój.
Niestety, nie kwalifikuję się również na wybranka pań z portali randkowych. Podobno draniem i potworem jestem, a w dodatku cynikiem. Ostatnio pewna piękna kobieta, stwierdziła, że z wyglądu przypominam Shreka i dobrze by było, gdybym nad swoją klatą nieco popracował. Poza tym nie zamierzam spełniać czyichkolwiek oczekiwań. Chyba że sam będę tego chciał.
Jako stary kawaler, rozmawiam też czasami z mężami i żonami albo takimi osobami, które rozwody mają już za sobą. Pytam ich o to, jak w małżeństwie jest, i czy ta miłość, o której tak głośno np. na portalach randkowych, rzeczywiście sprawdza się w praktyce, ta czułość, romantyzm, uniesienia, przyjaźń, westchnienia, wzajemny szacunek… Ale – jeżeli nie padają odpowiedzi wymijające – zwykle słyszę: „Dobrze, że nie ożeniłeś się, stary. I nie żeń się, bo to jedynie komplikuje życie. Trzeba harować i tylko słychać ciągłe pretensje oraz wymagania”. Niektórzy nawet pouczają mnie belferskim tonem – jakbym nie miał czterdziestu czterech lat, lecz piętnaście – „Nie wierz w żadną miłość. Zapomnij… Miłość to jest coś, czego nie ma. A jeśli chcesz się przekonać, że jej nie ma, to się, chłopie, ożeń” – puentują. Realizm życia i labirynt schematów, ot co.
W „Przebudzeniu” Anthony’ego De Mello, hinduskiego jezuity i psychoterapeuty, wyczytałem taką historię – w sam raz dla wszystkich złaknionych naprawdę autentycznej miłości: i tych samotnych, i tych rozczarowanych małżeństwami.
Dawno temu do mistrza zen przyszedł człowiek . Powiedział, że nie może znaleźć dla siebie partnerki, takiej, która by mu odpowiadała i którą bezgranicznie kochałby do końca życia.
– A jaka miałaby być ta kobieta? – zapytał mędrzec.
Człowiek zastanowił się przez chwilę, a potem rzekł:
– Wyobrażam ją sobie jako osobę mądrą, uczciwą, odpowiedzialną, miłą, czułą, wrażliwą, delikatną, piękną, zaradną, traktującą nasz związek w sposób partnerski, wierną, kochającą dzieci…
Dodał jeszcze kilka równie pozytywnych cech, po czym zapytał mnicha, co ma począć. Mędrzec zajrzał głęboko w oczy człowieka i odpowiedział spokojnie:
– Znam absolutnie pewną metodę, dzięki której będziesz mógł spotkać taką kobietę.
– Jaką?! – krzyknął radośnie człowiek. – Jeśli mi ją zdradzisz, oddam ci wszystko, co posiadam!
– Niczego od ciebie nie chcę – odparł zagadkowo mistrz. – Problem w tym, że musisz mi przysiąc, iż zastosujesz tę metodę.
Przybysz zaczął więc przysięgać na wszystkie świętości, a kiedy trochę ochłonął, usłyszał cichy głos starca:
– Jeżeli pragniesz spotkać kobietę, która byłaby piękna, czuła, opiekuńcza, mądra, pogodna, uczciwa, zaradna i traktowała związek z tobą po partnersku, to sam taki musisz się stać. Tylko wtedy będziesz mógł ją znaleźć, a nawet jeśli jej nie spotkasz, będzie to dla ciebie bez znaczenia.
Wojciech Szczawiński
https://szczaw.wordpress.com/2011/03/24/ciekawosc/ a było tak…
„Bądźcie szaleni, ale zachowujcie się jak normalni ludzie.
Podejmujcie ryzyko bycia odmiennymi,
ale uczcie się to robić nie zwracając na siebie uwagi.
A teraz skupcie się na tej róży i pozwólcie
by objawiło się wasze Ja.
– Co to jest prawdziwe Ja? – zapytała Weronika.
– To kim jesteśmy, a nie to, co z ciebie uczyniono…”
„Weronika postanawia umrzec”
moja ulubiona ksiazka..ze naiwna, ze zbyt kobiecy wyciskacz lez… nie wazne…Snil mi sie sen, a we snie, Pablo siedzial nad rzeka i ogladal album ze zdjeciami, ktory znalazl w makulaturze na nie swoim strychu…
Przegladal fotografie obcych ludzi w wyblaklych pozach,pozolklych ubraniach czarno-bielej sepii…
Obok niego na trawie stolik nakryty koronkowym obrusem i porcelanowa filizanka z goraca kawa..dzbanek kawy… i cieply glos :
– Usiadz i napij sie ze mna.
-Nie moge – odpowiedzialam-nie jestem godna pic kawy z Mistrzem. Nie osmiele sie , bo nie zapomnialam jeszcze wrazenia, jakie zostawil we mnie Alchemik!
– A „Weronika” ci sie podobala?- zapytal Pablo
-Oczywiscie! Czulam , jak Ona czuje!
-To wypij ze mna kawe, bo obrazisz potrzebe jej istnienia. Nie porownuj, nie oceniaj. Po prostu badz!-powiedzial glosem, ktory skojarzyl mi sie z nakrochmalonymi firankami mojej babci…
Kto czytal, ten wie, ze Weronika pokochala „wariata” w potocznym tego slowa znaczeniu.. wszystko to kwestia przypadkowego trafienia na te wlasciwa osobe…Fajnie jest byc nieszablonowym wystarczy nie dac sie zwariowac temu co sadza o nas inni…Jestes roza, Panie Wojciechu!?
Lacze wyrazy szacunku i dziekuje, ze moglam sie tutaj zatrzymac z nadzieja na powroty.