Nie ma gorszego zła od pięknych słów, które kłamią
Ten cytat z Ajschylosa daje mi wiele do myślenia, szczególnie na przestrzeni ostatnich dni. Odkrywam bowiem, jak wiele negatywnych emocji rozbudza obłuda ‒ perfidia ranienia nas pokryta uśmiechami, wzniosłymi słowami itd. Jednocześnie zadaję sobie pytanie, czy można zranić człowieka prawdziwie wolnego, autentycznego ‒ jak to określał Kapuściński ‒ arystokratę myśli.
Kiedy ktoś nas upadla, depcze godność oraz obraża naszą inteligencję, a przy tym osiąga w tym działaniu Himalaje hipokryzji… Niewolnik w takiej sytuacji podejmuje walkę, ulega emocjom, pragnie odwetu, chce dowodzić swoich praw ‒ w imię rzekomej przyzwoitości albo elementarnego poczucia sprawiedliwości. Tymczasem człowiek wolny zdaje sobie sprawę, że pojęcie „sprawiedliwość” to jedynie iluzja, jaką wmawia się motłochowi i jaką motłoch się karmi.
Najjaskrawszym dowodem na istnienie tej iluzji jest chociażby fakt, iż ludzie rozumni muszą zmagać się nieraz z idiotami. Co więcej ‒ że tacy idioci dostają nierzadko społeczne prawo do decydowania o losie ludzi rozumnych. I co z tym zrobisz? Nic z tym nie zrobisz? Po prostu tak toczy się ten świat.
Wszelkie, prawdziwie etyczne, ideologie podkreślają moc współczucia oraz wybaczania. Współczucie i wybaczanie ‒ jak już kiedyś pisałem na tym blogu ‒ stają się wyrazem nie słabości, lecz biorą się z wnikliwego oglądu rzeczywistości. Napisałem też kiedyś, że istnieją ludzie, których nie należy kopać, ponieważ wystarczająco już skopani są przez życie (a właściwie: kopią samych siebie, nawet nie rozumiejąc, że samodzielnie wymierzają sobie kopniaki).
Człowiek głupi, pozbawiony wyczucia, talentu, kompetencji, mając społeczne przyzwolenie na kierowanie naszym losem, może poranić nas hipokryzją, wpędzić w totalne poczucie niemocy, wiele nam odebrać. Jednak doznając bólu, obłudy czy niesprawiedliwości, zamykamy się tylko w jednym wymiarze ‒ ciasnej sferze naszych indywidualnych odczuć, brniemy w ślepą uliczkę, skąd już tylko krok do stoczenia się w przepaść bezrozumności. W takich sytuacjach tracimy z oczu fakt, że ten głupi, wyrządzający nam krzywdę, człowiek w istocie potwornie cierpi, wszak głupota zawsze rodzi cierpienie.
Zazwyczaj taki człowiek czuje się bezsilny wobec własnego życia, dlatego odczuwa też dyskomfort wobec każdego, kto go przerasta. Mimo że, nierzadko, deklaruje zadowolenie z siebie i swoje pozytywne nastawienie do rzeczywistości, w istocie męczy się: spędza codzienność pod presją nieustannego dowodzenia przed innymi i samym sobą własnej wartości, dąży do władzy nad innymi, gdzie tylko może wykazuje swoje pierwszeństwo, a także ‒ rzekome ‒ racje. Nie potrafiąc być sobą i żyć własnym życiem, naśladuje innych, zachwyca się obowiązującymi trendami, szczególnie bełkotem o samodoskonaleniu. Chcą zaś ogarnąć swoją małość oraz bezsilność, szuka ratunku na szkoleniach coachingowych, w gabinetach psychoterapeutów albo w ideologiach religijnych. Dlatego takiej osoby nie należy karać dodatkowymi kopniakami. Razy, jakie otrzymała i nadal otrzymuje od życia (a raczej, które sama sobie zadaje) są wystarczająco bolesne.
Największym dramatem tego rodzaju ludzi jest to, że są hipokrytami wobec samych siebie. Jednak wyzwolić się z tej hipokryzji nie mogą, ponieważ nie chcą konfrontować się sami z sobą. Czy nie są to wystarczające powody do okazywania im współczucia? Czy mądrym jest karanie ślepca za to, że nie widzi? Zły kontakt z samym sobą, odczuwanie fatalności własnego życia są najgorszymi karami, jakie spotykają człowieka. Bez względu na to, jaką ideologię dorobi sobie do istnienia.
Podstawowa rzecz: człowiek rozumny wie, że ‒ bez względu na okoliczności ‒ poza wszechświat i tak nie wypadnie. To właśnie z tej świadomości bierze się autentyczne poczucie wolności.
Można dopisywać piękną ideologię do takiej sobie rzeczywistości. Można też starać się dopasowywać rzeczywistość, nie zawsze piękną, do pięknej ideologii, w którą się wierzy. Osobiście jestem za tą drugą wersją samego siebie 🙂
Tak. Ani trener samorozwoju, ani psychoterapeuta, ani ksiądz, ani przyjaciel nie są w stanie zrozumieć nas w stu procentach. Nie są w stanie żyć za nas , a co za tym idzie, decydować i ponosić konsekwencje naszych wyborów. Mogą wskazać pewne mechanizmy, które być może nie uświadomione nie pozwalają nam wejść na inny poziom. Wybór należy do każdego z nas, jeśli ktoś uzna że potrzebna pomoc, jak dla mnie , nie ma sprawy, warto szukać. Zdobywać umiejętności. Warto jednak zwrócić uwagę na to, czy to co zdobywamy, buduję jakąś zewnętrzną sztuczną aurę czy zapada w głąb gdzie zachodzą prawdziwe zmiany. Warto jest słuchać siebie. Tam wszystko jest. Człowiek jest swoim najlepszym trenerem. Już samo poczucie dyskomfortu, może być impulsem do zmian. No właśnie zmian, czyli odwagi do wyjścia poza schemat, co jest możliwe tylko dzięki nam samym. Świadomość siebie, bliskość, bycie ze sobą sam na sam to duża odwaga. Myślę , że z tego rodzi się siła. Z wewnętrznego dialogu, z poczucia uczciwości względem naszych emocji. Poczucie wewnętrznej integracji pozwala poruszać się po orbicie, bez obaw, że nasz odczuwanie siebie osłabnie, rozpadnie się na pierwszym lepszym zakręcie. Nic wtedy nie będzie przeszkodą, ani ten co swoją małość, próbuje przykryć dominacją , ani ten co głupio decyduje, ani ten co próbuje sprowokować do walki. Nie wypchnie nas poza wszechświat, bo trudno wylecieć poza coś, mając poczucie, że jest się jego mądrą, samo decydującą częścią, daleką od szykowania pola walki. Nie trzeba bowiem walczyć o coś do czego sami dajemy sobie prawo. Łatwiej jest wtedy współczuć i wybaczać tym , co sami siebie kopią, sami ze sobą walczą.
Z biegiem czasu moja wewnętrzna siła rośnie ale nie bez bólu,nie bez walki,nie bez traumy.Na dodatek mechanizmy obronne,w tej czy innej postaci skutecznie blokują moje bycie człowiekiem w pełni i spełnionym.Myślę,że u wielu ludzi jest podobnie czy tego chcą czy nie…
Poza tym, jeśli własne refleksje i dzielenie się nimi są tu mile widziane. Lubię czerwone wino. Nie wiem, co lubisz Ty, ale w weekendy sobie nie odmawiam, bo nie ma powodu do odmawiania sobie, jest weekend, więc czas na drobne i większe przyjemności 🙂
Umówmy się więc, że pijemy tyle, by było przyjemnie. Jak nie chcesz się ze mną umawiać, umówię się sama z sobą, bo jestem wystarczająco atrakcyjnym towarzystwem :-). Także po wspólnie przy kieliszku spędzonej nocy :-). I umawiam się ze sobą, że pijemy tylko i aż tyle, żeby móc patrzeć jeszcze na siebie w lusterko nad ranem z ciekawością, bo ciekawość to pierwszy stopień do Poznania 🙂
„…wybaczanie ‒ jak już kiedyś pisałem na tym blogu ‒ stają się wyrazem nie słabości, lecz biorą się z wnikliwego oglądu rzeczywistości” (cytując interesującego autora).
Litość z tej litanii wyrzuciłam. Jest dowodem wywyższania się człowieka nad człowieka, czyli równego nad równym, co siłą rzeczy jest o tyle możliwe, o ile nielogiczne. Wybaczanie sobie i innym ma sens.
Skończyłam lekturę Twojego bloga na kwietniu 2012, więc będę kontynuowała, możesz mieć wrażenie mojego natręctwa, tak właśnie będzie w najbliższym czasie, póki nie skończę :-). Lekturę mam oczywiście na myśli :-). A to, co mi towarzyszy przy tym komentarzu, to jakieś Cotes du Roussillon, rocznik 2012, czyli wszystko się zgadza :-).
Generalnie, warto się uśmiechać. W końcu to tylko internet. Tam, gdzie kończy się człowiek, zawsze może się zacząć literatura. Literatura to powód do zadawania sobie pytań, a nie do wzbudzania zbędnych emocji.
Na pytanie, po co czytam, odpowiadam: bo lubię poznawać. Inne też. Bo lubię doznawać. Nowe także.
To tyle. Dobrej nocy.
Wierna, chociaż czasem wkurzająca się, ale częściej zadumana nad treścią czytelniczka.
A jeśli taki człowiek, co to „w istocie męczy się”, chce spojrzeć sobie samemu w oczy bez fałszywej świadomości, to jak ma sam to zrobić? JAK?
Bez lustra to niemożliwe. I bez rozregulowania tych mechanizmów obronnych. Czy to jego wina, że sam sobie zadaje kopniaki, jeśli nie wie, że można inaczej?
W lustrze naprawdę mało widać. Najkorzystniej wychodzi się na zaglądaniu w samego siebie. Im głębiej, tym lepiej.