Od dawna przyglądam się przepychankom i dyskusjom wokół in vitro. Zasadniczo zagadnienie to w ogóle mnie nie interesuje. Nigdy jakoś, nawet przez moment, nie odczuwałem potrzeby posiadania potomstwa, bez względu na to, czy miałoby się ono urodzić w wyniku in vitro, czy in vivo. „A nie chciałbyś, żeby taki mały szczawik przytulał się do ciebie, mówił: »Tato«, wyciągał słodkie rączki w twoją stronę?” – wielokrotnie dociekali niektórzy. Nie, kurwa. Nie miałem takich ckliwych fantazji i nie uważam tego za osobliwość.
W moim odczuciu, szum wokół in vitro to jeden z najbardziej wyrazistych przejawów egocentryzmu i zaślepienia, jakie wyrobiła w nas współczesna kultura. W czasach, gdy świat pełen jest osieroconych dzieci, kwestia sztucznego zapłodnienia w ogóle nie powinna się pojawiać. Roztrząsanie problemu, czy takie zapłodnienie jest naturalne, czy nie, to jedynie ideologiczny idiotyzm.
Z takich czy innych względów nie możesz mieć potomstwa? Proszę bardzo. Jest na tym świecie masa dzieci, które potrzebują rodzicielskiej miłości, matczynej i ojcowskiej uwagi, poświęcenia. Łakną tego jak tlenu. Masę dzieci gnije w osamotnieniu, kołysząc się w chorobie sierocej. Ale co tam… Najważniejsze przecież, żeby móc sobie powiedzieć: „Moje!” i napawać się bzdurną dumą o przekazaniu potomstwu własnych genów.
„Moje, moje dziecko! Krew z moje krwi i kość z mojej kości” – jakże żałosne wydaje się to stwierdzenie. Podbiliśmy Kosmos i rozbili atom, ale w kwestii rozumienia rodzicielskiej miłości tkwimy mentalnością w czasach sprzed epoki kamienia łupanego.
Swietnie napisane, tez mnie denerwuja ale juz bardziej smiesza zachety zyczlliwych abym w koncu „miala”.
Tak, nie dość że świetnie napisane to jest to najzwyczajniej w świecie prawdą…
Mnie to nie przekonuje (mimo, że owszem, świetnie napisane). „Podbiliśmy Kosmos i rozbili atom” – my czyli kto? tego dokonały nieliczne jednostki (jak i innych odkryć, dokonań, dzieł itd.) Gdyby zebrać wszystkie „nazwiska” osób które w toku historii pchnęły cywilizację do przodu to to by była co najwyżej garstka kilku tysięcy osób (plus kolejne co najwyżej kilkadziesiąt milionów ludzi którzy osiągnęli jakiś znacznie wyższy stopień rozwoju psychicznego niż reszta ssaków) cała reszta która od początku istnienia naszego gatunku żyła na ziemii, te 107 miliardów ludzi nie robiła wiele więcej ani mniej poza konsumowaniem, rozmnażaniem i wzajemnym się wyżynaniem. Jak więc można mieć pretensje do ludzi w ogóle, że mentalnie się zatrzymali w jakiejś epoce, skoro nigdy ich dążeniem nie był rozwój, czy realizacja potrzeb poza doraźnymi.