Chrząkajmy jak świnie

Medialny gwar w związku z zestrzeleniem malezyjskiego samolotu nad Ukrainą. Dziennikarze, jak zwykle, podkręcają emocje: wymieniają, ile w tej katastrofie zginęło dzieci (śmierć dzieci zawsze robi wrażenie, szczególnie na kobietach), pokazują, że ktoś „dostał drugie życie”, ponieważ, przez przypadek, nie wsiadł do tego samolotu, a ktoś inny stracił niedawno bliskich w wypadku lotniczym i teraz znowu poniósł podobną stratę. Serca motłochu aż tkliwią od wzruszeń. Tkwimy po uszy w emocjonalnej kloace, a żurnaliści każą nam jeszcze robić w niej przysiady. Komercja ma jednak swoje prawa, więc owszem, z jednej strony, pokazuje się nam potworny dramat, ale po chwili na ekranie telewizorów widzimy na przykład dumną i szczęśliwa panią, której ­– na skutek zastosowania takiego albo innego środka piorącego – udało się z odzieży syna usunąć plamę. Neuroprzekaźniki w naszym mózgach głupieją, bo nie wiedzą, jak reagować na tak krańcowo sprzeczne w treści obrazy.

Pod ambasadami państw, których obywatele zginęli w ukraińskiej katastrofie, płoną znicze, układane są stosy kwiatów, karteczki z modlitwami, a nawet maskotki (pewnie ze względu na zabite dzieci). Nie rozumiem, czemu takie gesty mają służyć? Wyrażeniu współczucia, uczczeniu pamięci? Może. Odnoszę jednak wrażenie, że te gesty przede wszystkim potrzebne są tym, którzy w tego rodzaju celebracjach biorą udział. Zauważyć jednak należy, iż emocjonalność, jaka wypełnia ich obecnie, minie tak prędko, jak szybko zwiędną kwiaty układane pod murami ambasad. Zatem te nabożne, stadne celebracje zupełnie do mnie nie trafiają. Takie rytuały napawają mnie obrzydzeniem. Uważam je za bezsens, który służy jedynie chwilowemu nastrojowi poruszenia, czyli niczemu. Zresztą w ostatnich latach mieliśmy już parę takich quasi-doniosłych szopek: palono znicze i składano kwiaty po zamachach na Word Trade Center, w Madrycie, Londynie, po śmierci JP II. Kuriozum egzaltacji stanowiła histeria po katastrofie Smoleńskiej. I kto o tym dzisiaj pamięta, poza tymi, którzy tak są fatalnie skonstruowani umysłowo, że we wszystkim doszukują się spisków?

W kwestii zbiorowych demonstracji w obliczu jakiejkolwiek tragedii ogromnie natomiast ujmuje mnie propozycja amerykańskiego pisarza Kurta Vonneguta. W opublikowanej w 1963 roku „Kociej kołysce” autor „Rzeźni numer pięć” napisał: I dlatego myślę, że najlepszą formą okazania naszego szczerego szacunku stu poległym dzieciom będzie zademonstrowanie w tym dniu naszej pogardy temu, co stało się przyczyną ich śmierci, czyli ludzkiej złości i głupocie. Możliwe, że obchodząc rocznice wojen powinniśmy rozbierać się do naga, malować na niebiesko i przez cały dzień chodzić na czworakach, chrząkając jak świnie. Byłoby to na pewno właściwsze niż wzniosłe przemówienia oraz defilady sztandarów i dobrze naoliwionych armat.

Informacje o szczaw

drobinaszczawiu@gmail.com
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz