Czytam nieustannie tu i ówdzie, że nasze myśli są jak magnes, to znaczy przyciągają dobrą energię. Wniosek: należy myśleć pozytywnie. Nie ma w tym zresztą nic odkrywczego. Już Budda nauczał: „Jesteśmy tym, co o sobie myślimy. Naszymi myślami tworzymy świat”. A skoro ludzie przeżywają frustracje, osamotnienia, zagubienia, mimo że – jak im się zdaje – starają się tworzyć w swoich umysłach jedynie pozytywną energię, powinno być to dla nich oczywistym sygnałem, iż wcale nie kierują się dobrą Mocą, lecz trwają wyłącznie w koślawych wyobrażeniach na temat świata oraz samych siebie. Istota dobrej Mocy znajduje się na innym poziomie. Jest bliżej niż na wyciagnięcie ręki – w każdym z nas.
Problem w tym, że prostotę zrozumieć najtrudniej. Łatwiej powiedzieć: „Ależ ja myślę pozytywnie, tylko ten świat jest do niczego i dlatego fatalnie się czuję!”. Jasne! Piekło to inni. To inni ponoszą winę za nasze niezrealizowane plany, klęski, cierpienia; bo przecież my zawsze chcemy mądrze, szlachetnie, sprawiedliwie, ale…
A przecież w tym „ale” zawiera się wyjaśnienie źródła wszelkich naszych doznań – cytuję za Wittgensteinem: Najtrudniej powstrzymać się przed samooszustwem.
Nie ma opcji na samooszustwo. Człowiek sam siebie nie okłamie. Może sobie coś próbować wmawiać, mydlić rzeczywistość, zaprzeczać ale prawda wylezie np. choróbskiem.