Szperałem w swoim archiwum po to, by znaleźć inspirację do napisania tekstu o idei sportu. Natknąłem się na wywiad, który w 2000 roku przeprowadziłem z Jerzym Pilchem, wówczas świeżo upieczonym laureatem Literackiej Nagrody Nike. Pilch na sporcie się zna, a przy tym trudno dyskutować z jego inteligencją oraz błyskotliwością w postrzeganiu rzeczywistości. Sport jest kłamstwem. Tylko głupcy mogą to podważać.
Oto fragment wywiadu
Oczywiście, że sport to kłamstwo, ale sprawa prosta nie jest, bo zadaniem sportowego widowiska jest wzbudzenie u kibica silnych emocji. Mafijność życia powoduje, że następują oszukańcze sposoby napędzania zwycięstw. Nie musi to mieć jednak wpływu na poziom moich emocji. Jeśli siedzę na trybunie i wiem, że obie drużyny zostały przekupione, to moją ciekawość budzi fakt, kto dał więcej, a tę informację przynosi dopiero końcowy gwizdek sędziego. Podobnie może się dziać na stadionie lekkoatletycznym: jeżeli startuje sześciu sprinterów i każdy z nich ma taką samą szansę nakoksować się i wygrać, to ten, który nakoksował się najlepiej, a przy tym nie dał się złapać, jest w jakimś sensie najlepszy. Posiada przy tym urok gangstera, który wszystkich zrobił w chuja. Nie ma takiej możliwości, żeby marny zawodnik dzięki „koksowi” zrobił jakiś znaczący wynik. Z „koksem” czy bez niego, zawsze zwycięża absolutna czołówka. Lubię piłkarzy-bandytów w stylu Bońka, którzy grają „po kościach”. Nie twierdzę, że zalecam ten etos. Mówię tylko, że mam do niego słabość, podobnie zresztą jak miliony ludzi na tym świecie. W sporcie interesuje mnie, kto wygra, a bandytyzm jest składnikiem każdej dyscypliny. Nawet szachów. W słynnym meczu Sspaski – Fischer Fischer zwyciężył dlatego, że wykończył Sspaskiego psychicznie, pozasportowymi metodami. Działał – jak to mówił Lech Wałęsa – na granicy prawa. I o to przecież w sporcie chodzi. Daleki jestem także od tego, by sport obciążać ideologicznie albo posłanniczo. On ma zaspokajać mój głód sportowy, a nie egzystencjalny.
„Pilch i Małysz – dwaj wiślacy”, „Sport”, 2000 r.