O grzechu i samopotępieniu

Wojciech Szczawiński: Z czego wynika ludzka skłonność do robienia dramatu z codzienności?

Tadeusz Bartoś: Choćby z potrzeby dodawania ważności własnemu istnieniu. Jeśli ktoś powie sobie, że strasznie się namęczył, napracował, nacierpiał, dokonał jakiejś nadzwyczajnej rzeczy, a ten jego trud widzą również inni, to siłą rzeczy czuje się kimś nadzwyczajnym, bardziej wartościowym. A jednak żeby chcieć sobie coś dodawać, trzeba sądzić, że czegoś brakuje. I tu tkwi problem. Iluzja braku, oddalenia, separacji. Dlatego Jezus mówił o Królestwie, ono bowiem oznacza coś przeciwnego: bliskość obecności.

Wojciech Eichelberger: Uprawianie własnej martyrologii jest niczym innym jak tylko pompowaniem swojego ego. Narcyzm, na który, jak się zdaje, cierpi coraz więcej spośród nas, każe nam się wyróżniać. Nieważne, w jaką stronę – byle być szczególnym, zauważalnym w jakiejś dziedzinie, czyli: najmądrzejszym, najpiękniejszym, najbardziej zapracowanym, najbardziej cierpiącym, najgorszym, a nawet najgłupszym. Byleby nie być zwyczajnym!

T.B.: Dodam tylko, że ta postawa dostrzegalna jest nie tylko u jednostek, ale także u całych wspólnot, narodów, które usiłują żyć z kultu cierpień swych przodków i własnych. Zaburzenie lokalne staje się globalnym. W diagnozie stanu społeczeństwa polskiego to trzeba by mieć na uwadze.

W.S.: W Księdze Rodzaju napisano, że Bóg spojrzał na swoje stworzenie i zobaczył, iż jest ono bardzo dobre. Jednak chrześcijaństwo zawsze eksponowało zło ludzkiej natury. Nie sądzicie, że ta sprzeczność może wywoływać u członków Kościoła nie tylko religijną schizofrenię, ale również nieustające poczucie winy?

T.B.: Chrześcijaństwo nie zawsze eksponowało zło natury. Teologowie od wieków powtarzają, że natura jest dobra, choć zepsuta. Czymś innym jest natomiast praktyczna koncentracja na grzechu (która dominowała w duchowości katolickiej przez wieki), patrzenie na człowieka wyłącznie z perspektywy grzechu, przez kratki konfesjonału. To jest niesprawiedliwe, redukcyjne i szkodliwe. Powstaje pytanie, jak więc rozumieć naukę o grzechu, również tym pierworodnym. Otóż zepsucie, skłonność do zepsucia, do działania niemoralnego – te wszystkie aspekty człowieczeństwa powinny być w zbiorowej świadomości chrześcijan łączone z szacunkiem do człowieka. Trzeba uwolnić język mówiący o grzechu od pogardy od poniżenia. Dyskurs religijny nie może pozbawiać człowieka poczucia wartości własnego życia. Tutaj jednak napotkamy na sprzeciw tradycjonalistów, a także przedstawicieli nowych ruchów religijnych w Kościele. Pierwsi twierdzą, że świat zatracił poczucie grzechu, tak że nawet księża nie wymówią już na kazaniu słowa „grzech”, bo się wstydzą. Drudzy – jak już wspomniałem – w ramach różnie formułowanego doświadczenia „nowych narodzin w Duchu” faszerowani są naukami, jak bardzo byli źli, niegodni, pogrążeni w grzechu. I dopiero Jezus – to jest nasza grupa, która Go reprezentuje – przynosi wyzwolenie i radość. Bombardowanie miłością i towarzyszący spotkaniom wspólnotowym entuzjazm dają moc, która jest odwrotnością siły wcześniejszej niepewności, zagubienia czy depresji. Taki to dosyć histeryczny obraz, niestety, uchodzi za naukę chrześcijańską. Nieodparta chęć poniżania siebie i bliźniego ma być rękojmią wierności prawdzie katolickiej wiary.

W.S.: Skoro nieskończenie dobry i miłosierny Bóg ukształtował człowieka na własne podobieństwo, to znaczy, że nie mógł go stworzyć jako bezmyślnego potwora. Czyż nie?

W.E.: Gdy odkryłem buddyzm, najbardziej pociągała mnie w nim całkowicie odmienna niż w chrześcijaństwie perspektywa antropologiczna. Fundamentem buddyzmu jest bowiem proklamacja Gautamy, którą wypowiedział w momencie wglądu: „Cudowne, przecudowne! Wszystkie istoty, ożywione i nieożywione, posiadają doskonałą i całkowitą Naturę Buddy – tylko pogrążone w ignorancji ludzkie umysły nie są w stanie tego dostrzec”. W jednym z kluczowych tekstów zen, który adepci recytują niemal codziennie, znajdziemy taki oto fragment: „Od początku wszystkie istoty są Buddą/ jak woda i lód/ bez wody nie ma lodu, poza nami nie ma Buddów/ tak blisko prawda, a jak daleko jej szukamy/ jak ktoś, kto pośród wody krzyczy z pragnienia/ podobni dziecku bogacza, które jako nędzarz błądzi po ziemi”.

W.S.: Faktem wydaje się jednak, że nasza natura jest ułomna.

W.E.: To nie nasza natura jest ułomna. Ułomne jest to, czym naszą Prawdziwą Naturę zasłoniliśmy – zasłona iluzji oddzielonego ego/ja, która nie pozwala nam dostrzec Życia, jakim jesteśmy. Nasze neurotyczne emocje oraz potrzeby, nasze zranione ego są najlepszą glebą dla grzeszności. Dlatego w każdej religii sprawą najwyższej wagi jest przebudzenie serca i umysłu. Dopóki kurczowo trzymamy się naszych nawykowych przekonań, uprzedzeń i myślowych stereotypów, dopóki absolutyzujemy naszą dualistyczną wiarę i wybraną przez nas metaforę religijną, uważając ją za jedyną i najlepszą – dopóty grzeszymy albo, jak mówią buddyści, tworzymy złą karmę, czyli przyczyny przyszłego cierpienia.

W.S.: Chcesz powiedzieć, że również żal za grzechy powoduje wzmacnianie w nas fałszywej tożsamości?

W.E.: Może tak być, jeśli utkniemy w pokutniczej pozie, dzieląc się wewnętrznie na dwa: szlachetnego sędziego, który potępia i nienawidzi tego drugiego, czyli okropnego grzesznika. Tworzymy w ten sposób dodatkową – niejako wewnętrzną – iluzję dwoistości, a duchowe poszukiwanie zastępujemy ponurym i jałowym spektaklem wewnętrznego katowania siebie. Na scenie naszej wyobraźni reżyserujemy melodramat wewnętrznych podziałów i wewnętrznej walki, która często pochłania całą naszą energię i uwagę. Uwięzieni na własne życzenie w takim autoagresywnym zapętleniu jesteśmy jednocześnie przekonani, że skazując samych siebie na piekło, uprawiamy rodzaj wzniosłej cnoty. W istocie jest to spektakl pychy ego/ja, które przebiera się w szaty boskiego sędziego, samo sobie zadaje ból i zwodzi nas z duchowej drogi. Samopotępieńcza mania koncentruje nasz umysł na grzechu, zużywa nasze duchowe i fizyczne siły, uniemożliwia zadośćuczynienie i pozytywne działanie, a tym samym wzmacnia grzech, tworzy złą karmę. Zamiast trwać w poczuciu winy i dokonywać aktów samokarania, otwierajmy się na to, co pozytywne, na to, co sprowadza nas z powrotem na drogę cnoty. To jest dużo trudniejsze. Taką intencję dostrzegam w chrześcijańskim sakramencie spowiedzi, rozgrzeszenia i pokuty.

T.B.: Takiego wyzwalającego nastroju niekiedy rzeczywiście brakuje. Gdy cytowałeś zawołanie Gautamy: „Cudowne, przecudowne! Wszystkie istoty posiadają doskonałą i całkowitą Naturę Buddy”, przypomniały mi się słowa opisujące Boga stwarzającego świat: „A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre”. Niczym refren powraca to zdanie w opisie stworzenia w Księdze Rodzaju. Byłoby pięknie, gdyby świat w taki sposób się przed nami odsłaniał, by taki powracał do nas zawsze. Przypomnijmy sobie słowa Jezusa wypowiedziane w czasie Jego egzekucji: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34). Jezus uważał, że grzeszymy, bo zaburzona jest nasza świadomość (nawet ci, którzy Go zabili, nie wiedzieli, co czynią). Zatopieni egocentrycznie w sobie, tracimy z oczu rzeczywistość, krzywdzimy siebie i innych, bo nie rozumiemy ani siebie, ani świata, który nas otacza. Wyobrażamy sobie, co to znaczy być świętym, bezgrzesznym, tworzymy sobie modele duchowej czystości i próbujemy takie obrazki wcielać we własnym życiu. A tymczasem sprawy są prostsze, o wiele prostsze.

Tadeusz Bartoś, Wojciech Eichelberger, Wojciech Szczawiński, W poszukiwaniu mistrzów życia. Rozmowy o duchowości, Czarna Owca 2009

 

Informacje o szczaw

drobinaszczawiu@gmail.com
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „O grzechu i samopotępieniu

  1. El. pisze:

    Martyrologia to dyscyplina narodowa Polakow, od morza az do Tatr. Mickiewicz raz napisal Dziady, no i teraz wszyscy dziaduja.

  2. El. pisze:

    Jeszcze mnie zastanawia ten wewnetrzny podzial na sedziego i grzesznika. Czy jest pierwotny i projektowany na zewnatrz, czyli w konsekwencji wewnetrznej polaryzacji spotykamy w zyciu sedziow i katow itp, wtedy pojawia sie ta martyrologia. Czy dopiero nabywamy to ze swiata, z socjalizacji i z wychowania, a jako dzieci jestesmy od tego jeszcze wolni?
    Doswiadczenie mi mowi, ze nabywamy ze swiata dopiero, poniewaz wciagamy w siebie iluzje,projekcje przodkow, ze swiat taki po prostu jest i nic nie da sie zrobic. Czyli pierwotna orientacja na wewnatrz, w toku socjalizacji zamienia sie automatycznie na zewnetrzna, autirytety itd. Na tym zwykle jest koniec rozwoju, studia, praca, prokreacja, konsumpcja…problemy dnia codziennego…no wlasnie wszyscy zyja spiac…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s