Wojciech Szczawiński: W naszej kulturze istnieje problem z określeniem „bycie sobą”. Ludzie deklarują, że są sobą bądź że chcą być sobą. Tymczasem na temat Boga, miłości, przyjaźni, dobra albo zła zwykle mówią to samo. Nawet marzenia większość osób ma identyczne. Wygląda to zupełnie tak, jakby całą ludzkość poddano jakiemuś kolosalnemu praniu mózgów. Rodzi się więc pytanie, co to właściwie znaczy „być sobą”.
Wojciech Eichelberger: Jezus był sobą we właściwym sensie tego wyrażenia. Odnalazł swoją prawdziwą tożsamość „Bożego Syna” (buddyści nazywają ją świadomością „nie ja”) i zjednoczył się z „Ojcem”, czyli urzeczywistnił cały potencjał Życia (buddyści nazywają to świadomością „nie dwa”). Dzięki temu nie ulegał nawykowym, egocentrycznym myślom, sądom i uczuciom, a w swoim postępowaniu ujawniał całkowitą wolność od ograniczeń. My, zwykli ludzie, najczęściej nie zdajemy sobie sprawy, że przeżywamy życie pod dyktando wyuczonych nawyków i stereotypów, zgodnie ze wzorcami wyniesionymi z dzieciństwa, zapożyczonymi z kultury i otoczenia, przedwcześnie uznanymi za własne, jedyne i prawdziwe. Dlatego na ogół wzniosły i trudny postulat bycia sobą redukujemy do wyrażania i rozwijania swojej wykreowanej, prowizorycznej, powierzchownej tożsamości ego/ja, oddzielonej od naszej duchowej istoty. A ponieważ iluzje produkują iluzje i karmią się iluzjami, więc iluzja „ja” – by przetrwać – chętnie produkuje także wygodną dla siebie iluzję religijności i wiary. Jednak w ten sposób podtrzymujemy tylko złudzenie bycia sobą.
WS: Wygodną iluzję religijności i wiary?
WE: Tak. Bo iluzje uwalniają nas od potrzeby wewnętrznych poszukiwań. Jeśli ktoś uzna, że jego egotyczno-neurotyczna tożsamość jest całą prawdą o nim, to nie czuje potrzeby poszukiwania swojej prawdziwej, duchowej tożsamości. Dlatego tylko niewielki procent ludzi na tym świecie jest prawdziwie sobą i przybliża się do ideału człowieczeństwa, jaki prezentują wielcy duchowi nauczyciele. Ludzie ci, w przeciwieństwie do egocentryków, nie ogłaszają wszem i wobec, że są sobą. Bo bycie prawdziwym sobą jest jak oddychanie – nie ma się czym chwalić i nie ma się kto chwalić.
Tadeusz Bartoś: Zasadniczą tożsamością człowieka, tym, co określamy jako „bycie sobą”, jest podążanie drogą duchową, nieustanne „stawanie się”. Tożsamość ludzka nie jest więc czymś statycznym, przeciwnie – jest procesem. Jezus szedł taką drogą. Według Ewangelii Jana, miał powiedzieć: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem, nikt nie przychodzi do Ojca jak tylko przeze mnie” (J 14, 6). Do Boga nie może więc dotrzeć ten, kto się zatrzyma, uznając swój obecny stan za wystarczający i prawdziwy. Podążanie oznacza też, że przyszłość dla wędrowca pozostaje skryta, stanowi niespodziankę. Droga ta prowadzi również przez ciemności, pułapki, jest także błądzeniem. Ważne jednak, by wyruszyć na drogę ducha. Faryzeizm, podobnie jak wszelki fundamentalizm i integryzm, proponuje zamknięcie w zewnętrznej pozie. Jezus natomiast wzywał do wędrówki wewnętrznej, zapraszał, by szukać, by nie zatrzymywać się w drodze ku Nieznanemu. Droga do Nieba jest już częścią Nieba.
Tadeusz Bartoś, Wojciech Eichelberger, Wojciech Szczawiński, W poszukiwaniu mistrzów życia. Rozmowy o duchowości, Czarna Owca 2009
Zwykli katolicy, czyli plebanie biora prawdziwa tozsamosc urzeczywistniona przez Jezusa na wiare, i nie doswiadczaja tego stanu. Kieruja sie autorytetem zewnetrznym, Zewnatrzsterownosc jest metaprogramem, ktorym steruje sie nawykami i zachowaniem czlowieka.
Kto przejrzal, ze tak jest, nigdy nie zaufa interpretacjom KK, jedynie wlasnym doswiadczeniom mistycznym. No i trzeba siebie jak najglebiej poznac, zeby nie przetraszyc sie „ciemnej doliny” po drodze.