Źródło: Onaonaona.com
„Prawda was wyzwoli” – tak tłumaczy się ten cytat. Gdzie jej szukać? Ile z Was pomyślało: w Biblii? Dla ilu Pismo Święte to coś więcej niż książka, która dobrze wygląda na półce w inteligenckim domu współczesnego katolika? Albo i ateisty – bo przecież o pewnych rzeczach trzeba mieć pojęcie. Jeśli uważasz, że Biblia to tylko literatura – przeczytaj ten felieton. Jeśli wydaje Ci się, że ją znasz, bo to Twój przewodnik po życiu – przeczytaj tym bardziej.
Generalnie zgadzam się z tym, co napisałeś o ludzkich wyborach, a przy okazji – bo kilka razy miałam Cię już o to zapytać – co sprawia, że bardzo często, pisząc swoje teksty, powołujesz się na Biblię i cytujesz ją? – zwróciła się do mnie znajoma czytelniczka. Odpowiedź brzmiała: Biblia to bardzo mądra rzecz. Dla agnostyka i ateisty także. Problem w tym, że mało kto ją czyta i rozumie jej uniwersalizm. Dlatego Biblia wydaje się ludziom tak nieżyciowa. Tymczasem życiowa jest i to bardzo. Równie dobrze to, co Jezus, mógłby mówić na przykład Budda albo Sokrates i Nietzsche. Znajoma nie podzieliła tej opinii. Najpierw stwierdziła, że Biblia to jedynie zbiór, napisanych przez ludzi archaicznym językiem, opowieści. Następnie dodała: Nie potrzebuję żadnego potwierdzenia sensu istnienia, mam własną prawdę.
Nie mam zamiaru roztrząsać tutaj, czy przemiana przez Jezusa wody w wino podczas wesela w Kanie Galilejskiej, wskrzeszenie Łazarza w Betanii albo rozmnożenie chleba nad brzegiem Jeziora Tyberiadzkiego były faktami, czy jedynie wymysłem nowotestamentowych autorów. Nie w tym rzecz. Ten, kto wierzy w dosłowność takiego przekazu, będzie wierzył w niego dalej. Podobnie ten, kto uważa opis tych zdarzeń za absurd – pozostanie przy swoim zdaniu. Osobiście podzielam opinię barona Paula d’Holbacha, że religia i opium są sobie bardzo bliskie. Ba, kiedy na rynku wydawniczym ukazało się W poszukiwaniu mistrzów życia – rozmowy o duchowości (mój książkowy wywiad z Wojciechem Eichelbergerem i Tadeuszem Bartosiem), jeden z ultrakatolickich portali nazwał mnie uczniem szatana. Czy zatem, twierdząc, że w Biblii, a szczególnie Nowym Testamencie, spisana została wszelka mądrość, popadam w poznawczą schizofrenię? Nie sądzę.
Problem większości ludzi z Biblią polega głównie na tym, że czytają ją jak reportaż w Gazecie Wyborczej. Budzi to oczywiste sprzeczności logiczne, a zatem szereg wątpliwości. Nawet u osób praktykujących religię chrześcijańską. Tymczasem Pismo Święte, jak każde źródło wiedzy natchnionej, jest pełne pojemnych metafor oraz symboli. Objaśniająca moc tego rodzaju przekazu polega na tym, że nie opisuje on ludzkiego istnienia w sposób dosłowny. Sztuką jest odczytanie w nim prawd uniwersalnych oraz ponadczasowych, które odnoszą się do naszej codzienności i stają wskazówkami na każdym etapie życia. Weźmy za przykład takie Jezusowe stwierdzenie (narzuca się ono teraz mojej pamięci, ponieważ wczoraj rozmawiałem z pewną kobietą o koszmarach jej dzieciństwa, jakie do dzisiaj, podświadomie, sterują jej życiem): Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem (Łk 14,26). Czy ta nauka jest namową do odczuwania nienawiści wobec najbliższych, własnych rodziców oraz samego siebie? Skąd! Jezus – modnym w jego czasach językiem przesady – mówi jedynie o tym, że, jeśli chcemy uwolnić się od demonów przeszłości i żyć radosną pełnią naszego tu i teraz, musimy zerwać z tym, na co nasze umysły zostały zaprogramowane w dzieciństwie i na co programowani jesteśmy obecnie. W innym miejscu naucza: Zaprawdę, powiadam wam: kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego (Mk 10,15). Tu nie chodzi o dziecięcą łatwowierność albo naiwność. Zgodzić się zresztą należy z Carlem Gustavem Jungiem, który, w Tybetańskiej Księdze Wielkiego Wyzwolenia, te Jezusowe słowa komentuje następująco: W przeciwieństwie do zalecenia Chrystusa, wierni próbują pozostać dziećmi, zamiast stać się jak dzieci.
Nieporozumienie w odczytywaniu Jezusowych nauk wynika nierzadko z przekonania o tym, że zawarta w nich treść nakłania do uległości, gloryfikuje słabość. Nic bardziej mylnego. Nowy Testament jest wielką pochwałą mocy, wielkości i duchowej wolności człowieka. W wielu przypadkach nie potrafimy jednak tego dostrzec, ponieważ zaprogramowano nas na takie, a nie inne, odczytywanie tej księgi. Bywa więc, że nie utożsamiamy z nią własnego życia. To zrozumiałe. Nie chcemy przecież okazywać słabości, być przesadnie pokorni, ulegli i nieustannie bić się w pierś. Pismo Święte kojarzy nam się również z instytucją kościelną. Zupełnie niesłusznie. Powtórzę słowa twórcy psychologii analitycznej: W przeciwieństwie do zalecenia Chrystusa, wierni próbują pozostać dziećmi… I właśnie do tego rodzaju dziecinnej postawy sprowadza się nierzadko to, co napisała moja znajoma: Nie potrzebuję żadnego potwierdzenia sensu istnienia, mam własną prawdę. Słowa takie brzmią, owszem, dumnie, eksponują indywidualizm oraz pewność siebie. Tyle, że na moje pytanie, czy z tą swoją prawdą czuje się wolna, a także szczęśliwa, czytelniczka odpisała: Chyba tak. I tym mnie zaskoczyła. Nie bardzo rozumiem, jak można czuć się chyba wolnym oraz chyba szczęśliwym. Albo szczęśliwym i wolnym się jest, albo nie.
Biblia, podobnie jak wszystkie inne opowieści o bogach i krainach wiecznej szczęśliwości, a także mity, baśnie czy nawet bajki – bez względu na to, w jakiej kulturze powstały – opowiadają tak naprawdę o tym samym: o poznawaniu siebie, naszym wewnętrznym życiu oraz podróży, jaką odbywamy od narodzin po śmierć. Za pomocą rozmaitych metafor oraz symboli, czerpiąc z archetypów zbiorowej podświadomości, historie te udzielają odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób powinniśmy żyć, aby odczuwać spełnienie. Ich głęboki, poruszający wrażliwość sens daje się odczytać najczęściej tylko na poziomie intuicyjnym. I właśnie do tego potrzebna jest dusza dziecka, o której mówił Jezus. Jeżeli zdołaliśmy uchronić w sobie wewnętrzne dziecko, to takie opowieści nadal będą nas inspirowały, bez względu na kryteria formalne czy estetyczne.
Znawcy ludzkiej duszy oraz umysłu twierdzą, że w głębi każdego z nas rzeczywiście kryje się moc, która zawsze wie, jakich wyborów dokonać, kiedy powiedzieć „tak”, a kiedy „nie”. Ta moc to intuicja. Żeby móc z niej korzystać, należy jednak chcieć i umieć sięgać w swój podświadomy potencjał, zaufać mu, a przy tym mieć odwagę wybrać drogę, którą wskazuje. Z drugiej strony – jeśli nasza dziecięca wrażliwość została stępiona przez uczepienie się stereotypowego myślenia, rutyny czy codziennej pogoni za rozmaitymi dobrami materialnymi, nie poruszą nami żadne archetypiczne opowieści. Co więcej – mogą nawet drażnić, kłócąc się z naszymi wyborami, których nie chcemy poddawać już w wątpliwość. Nie lubimy przecież, kiedy ktoś albo coś przypomina nam o naszych niezrealizowanych zamierzeniach i aspiracjach, wykazuje nam słabość, mentalną skostniałość, konformizm oraz głupotę. Zazwyczaj tworzymy własne prawdy. Cenimy je bardziej od prawd uniwersalnych, jakich poznanie wymaga nieraz sporego wysiłku. Problemem jedynie jest to, że z tymi naszymi prawdami czujemy się najczęściej tylko chyba wolni i tylko chyba szczęśliwi.
Człowiek najlepiej oszukuje sam siebie. Oszukiwanie innych wychodzi mu znacznie gorzej. Również tego nauczał Jezus. Stąd jego słowa: Veritas vos liberabit – o prawdzie, która nas wyzwoli (J 8,32).
Wojciech Szczawiński
Co zrobić z tymi prawdami? Co dalej, jeśli się z nimi zgadzam i pragnę wejść do Królestwa Niebieskiego,a więc nie nienawidzić? Gdzie znaleźć lekarstwo na piętno nieszczęśliwego dzieciństwa, piętno, bo, choć się nie myśli, nie wspomina, nie przywołuje, ono mnie naznaczyło? Jak polubić, ba, pokochać siebie z tymi ograniczeniami? Odpowiedź? W tekście…
‚Nie bardzo rozumiem, jak można czuć się chyba wolnym oraz chyba szczęśliwym.’ A ja świetnie rozumiem. Czuję się wolny, jestem tu ale mogę być gdzie indziej. Będę podróżował, stopem, dookoła świata! To dopiero wolność!
No tak, ale co z dzieckiem – ma rok szkolny, lubi swoją klasę. Kredyt do spłacenia… hm, żyranci będą cienko śpiewać – a przecież to ludzie, którzy mi zaufali. Z drugiej strony – jeśli chce byc szczesliwy – musze podrózowac teraz, kiedy mam na to siły. Hm… w sumie dobrze mi tak jak jest.
Jestem wolny i szczęśliwy? Jestem. A właściwie nie. Ale jestem odpowiedzialny.
I trochę obiektywizmu i trochę bełkotu…z predystynacją do jedynej prawdy. Panie Wojciechu, problem Pana polega na tym, że Pan również jak wielu przed Panem, wielu obecnie i pewnie wielu po nas, odczytuje Pismo wg swojego klucza…
A klucz jest w Innych rękach.
jak to wszystko się ma do nauk ..że czarne ma być czarne a białe białe …tak to tak a nie to nie,,,,,te wieloznaczności mogą i sprawiają że wiara nie jest dla zwykłego człowieka …ale dla tego lepszego sortu…bo ci nieuświadomieni nie potrafią docenić jej „bogactwa” wieloznaczności…innymi słowy ..jeśli Biblia ma być drogowskazem moralnym i jakimkolwiek w dosłownym znaczeniu to ktoś nadużył ” boskiej mocy która na niego spłynęła” i ciut za dużo pododawał w niej zbędnych , mętnych opowieści…