Już za parę dni rozpoczną się w Londynie kolejne IO. Tekst ten polecam wszystkim entuzjastom tego sportowego wydarzenia. Napisałem go dla dziennika „Sport” w 2003 roku. Nie sądzę, by od tamtego czasu mechanizmy obłudy w ruchu olimpijskim uległy zmianie. Do Londynu zajedzie kolejny cyrk.
ZNICZ HIPOKRYZJI
Oszustwa podczas igrzysk rosną wprost proporcjonalnie do zysków, które przynosi olimpijski show – największe przedsięwzięcie marketingowe świata.
O tym, że wzniosłe idee nowożytnego olimpizmu z rzeczywistością wspólnego wiele nie mają, przekonano się już w roku 1900 w Paryżu. Ówczesny zdobywca złotego medalu w maratonie, Francuz Michael Theato przebiegł trasę na skróty. Z zawodu był roznosicielem bułek, więc topografię miasta nad Sekwaną znał świetnie. Od tamtego czasu za parawanem wzniosłych haseł wyrastały kolejne pokolenia sportowych oszustów. Podczas igrzysk w Atlancie wystartowało jedenastu węgierskich pływaków, którzy kwalifikacje olimpijskie zdobyli na zawodach nie mających miejsca. Chociaż igrzyska zawsze traktowano jako manifestację ogólnoświatowego pokoju i równości, w rzeczywistości wykorzystywano ją politycznie. W roku 1936 zorganizowano tę imprezę w Berlinie na wyraźne życzenie Hitlera. Na oczach tłumu i władz MKOl lżono wtedy czarnoskórego Jessy’ego Owena. Nie był to zresztą ostatni spektakl oddziaływania polityki na idee spod znaku olimpijskich kółek. Wystarczy wspomnieć igrzyska w Moskwie (1980 r.) i kolejne w Los Angeles. Jacek Wszoła, złoty medalista z IO w ówczesnej stolicy ZSRR, do dzisiaj ma żal, że politycy odebrali mu szanse stanięcia na najwyższym stopniu podium w mieście aniołów. Nie on jeden zresztą.
Andrew Jennings, autor książki „Wielki olimpijski szwindel” piętnującej władze MKOl skrytykował w niej Juana Antonio Samarancha za lojalność wobec generała Franco. Komitetowi zarzuca się także przymykanie oka na zawodników z RPA w okresie apartheidu oraz brak jednoznacznej postawy w czasach „zimnej wojny”. Nie tylko polityka stawała na drodze olimpijskiego fair play. Brukały go same władze MKOl, którym nieraz zarzucano „moralność Kalego” przy skracaniu kar zawodnikom zdyskwalifikowanym za stosowanie niedozwolonego dopingu (dopiero niedawno Światowa Agencja Antydopingowa wprowadziła w tej sprawie jednoznaczne uregulowania). Twierdzono, że
jest szczytem bezczelności
iż organizacja ta zabiega o przyznanie jej Pokojowej Nagrody Nobla. Do prowadzenia lobbingu na rzecz jej uzyskania Samarach wynajął londyńską agencję reklamową Grey’s Advertising. Niedługo potem okazało się, że MKOl jest jedną z najbardziej skorumpowanych organizacji na świecie. Zdaniem Szwajcara Marca Hodlera, byłego wiceprzewodniczący MKOl, w ostatnich latach żadne miasto nie wygrało rywalizacji o igrzyska w czysty sposób. Hodler oskarżył Salt Lake City o kupienie głosów członków komitetu. Wtórował mu Mike Leavitt, gubernator stanu Utah, twierdząc, że ma dowody na to, iż pieniądze przekazywano nie tylko na prezenty, usługi lekarskie i naukowe stypendia, ale także na zaspokojenie potrzeb seksualnych niektórych członków MKOl. Kwoty, które wymieniano przyprawiały o zawrót głowy. Z kolei Bruce Baird, były minister do spraw olimpijskich Nowej Południowej Walii, opowiadał o nocach spędzanych przez gości z MKOl w luksusowych hotelach, lotach helikopterami i wstrzymywaniu ruchu ulicznego na czas ich przejazdu po Sydney – wszystko to na kwotę 17,5 mln dolarów z budżetu Komitetu Organizacyjny Igrzysk w Australii. Obłudą wykazują się wszyscy, począwszy od włodarzy światowego olimpizmu, poprzez federacje narodowe, a na sportowcach skończywszy. Ich oszustwa zdają się narastać wprost proporcjonalnie do zysków, które przynosi olimpijski show – największe przedsięwzięcie marketingowe świata.
– Czasy, w których byłem olimpijczykiem, znacznie różniły się od obecnych – mówi Czesław Lang, srebrny medalista IO w Moskwie. – Nie pamiętam, ile otrzymałem pieniędzy za krążek wywalczony podczas igrzysk. Było tego 200 albo 300 rubli. Pieniądze nie miały jednak dla mnie znaczenia. Istotny był fakt, że reprezentowałem swój kraj na olimpiadzie. Teraz jest inaczej. Wątpię, aby zdołano powstrzymać zło, które stało się udziałem machiny olimpizmu. Trzeba się z tym pogodzić. Ale osobiście wolałem tamten świat.
Trudno zliczyć, ilu było mistrzów posiłkujących się niedozwolonym dopingiem w całej historii igrzysk. Według szacunków Europejskiego Kongresu Medycyny Sportowej,
„koks” stosuje 60 procent sportowców
zaś u większości zawodników walczących o medale w sportach siłowych na olimpiadzie w Barcelonie wykryto podwyższony poziom hematokrytu, co jest konsekwencją stosowania EPO – środka dopingowego zwanego „killer drug”. Trenerzy niemieckich pływaczek pytani przez dziennikarzy, dlaczego ich zawodniczki mają niski głos, odpowiadali, że dziewczęta przyjechały walczyć o medale, a nie po to by śpiewać. W Tybecie chińska federacja olimpijska „hodowała” swoich mistrzów. Kiedy wykryły to władze MKOl, co prawda nie dopuściły „brojlerów” do startu w igrzyskach, lecz zezwoliły Chińczykom wymienić ekipę na „czystych” zawodników.
– „Koks” jest dla miernot – twierdzi Jacek Wszoła. – Nasze środowisko jest skompromitowane przez kretynów, którzy zdają sobie sprawę, że bez sztucznego wspomagania wybić się nie zdołają. W grę wchodzą dzisiaj zbyt duże pieniądze, żeby ukrócić ten proceder. Robert Korzeniowski dodaje: – Jest zjawiskiem tragicznym, gdy trenerzy młodych zawodników przemycają im myśl, że tak naprawdę, bez dopingu, żadnych szans w sporcie wyczynowym nie mają. To oni uczą młodych sportowców, by zwyciężać za wszelką cenę.
Dzięki takim imprezom jak igrzyska obrót sterydami zaczyna powoli sięgać zysków, które przynosi handel narkotykami. Gratyfikacje, jakie daje medal, są wszak ogromne. Nie ograniczają się do premii olimpijskich. Dzięki zajmowaniu czołowych miejsc na igrzyskach lekkoatleci mają zagwarantowane wysokie startowe w płatnych mityngach. Podpisują też kontrakty z firmami produkującymi sprzęt sportowy i sprzedają swój wizerunek agencjom reklamowym.. Michale Johson otrzymał od „Nike’a” 12 mln USD, natomiast Lancy Kerrigan, medalistka z Lillehammer, którą nazwano „księżniczką”, sprzedała twarz koncernowi kosmetycznemu, zaś własną biografię – jednej z liczących się wytwórni filmowych. Jest więc o co walczyć.
„Chemia” została niejako wpisana w sportową karierę, ponieważ większość zawodników doskonale zdaje sobie sprawę, że trenując czysto, można co najwyżej osiągać rezultaty średniaka. Z nimi wstępu na olimpijskie salony nie ma. Tymczasem w sporcie liczy się widowisko i rekordy. W Atlancie tylko u pięciu zawodników wykryto „koks”, ale – według dziennika „Liberation” – prawie 80 procent medali na tych igrzyskach zdobyto dzięki stosowaniu niedozwolonego dopingu. Rozstrzygnięć jednoznacznych w tej kwestii przyjmować jednak nie można. Zawodnicy przedstawiają bowiem zaświadczenia, iż cierpią na rozmaite dolegliwości, które zmuszają ich do przyjmowania substancji zwiększających pojemność płuc, ułatwiających znoszenie bólu podczas morderczych treningów albo budujących tkanki mięśniowe. Światowej Agencji Antydopingowej, której budżet sięga blisko 30 mln USD, zarzuca się
pozór działania
i podtrzymywanie wrażenia, że z „koksiarzami” się walczy. Wiadomo bowiem, że bez sztucznego wspomagania nie byłoby rekordów, bez nich widowiska, a bez tego sponsorów, czyli pieniędzy. Nawet dzieci rozumieją, że we współczesnym sporcie nie tyle chodzi o idee, co o pieniądze, blichtr i gwiazdorstwo, które przynosi wymierny zysk. Być może jest to jedna z przyczyn, dla których badania krwi wprowadzono dopiero na igrzyskach w Sydney. Natomiast brak badań na obecność hormonu wzrostu przedstawiciel MKOl tłumaczył w Sydney nie przygotowaniem na czas odpowiednich testów.
Już w najbliższym czasie światowy ruch olimpijski czeka nowe wyzwanie – doping genetyczny, którego, przy obecnym stanie nauki, wykryć w organizmie nie sposób. Pesymiści twierdzą, że gdy zostanie wprowadzony do „obrotu”, olimpiada stanie się prawdziwymi igrzyskami cyborgów. Przewidują, że niektórzy „mistrzowie” zastosują go już w Atenach.
– Nadużyć w ruchu olimpijskim nie można uogólniać – mówi wiceprezes PKOl prof. Aleksander Ronikier. – Są one krzywdzące dla uczciwych sportowców i działaczy. W przyszłość ruchu olimpijskiego patrzę z optymizmem. Głównie dzięki osobie obecnego przewodniczącego MKOl, który dba w sposób naprawdę niezwykły o to, by światowy ruch olimpijski był wolny od wszelkich nieprawidłowości. Roger wszystko załatwia przy „otwartej kurtynie”. W Atenach nie powinno dojść do żadnych skandali. MKOl nie może jednak brać odpowiedzialności za narodowe federacje olimpijskie. Liczymy na to, iż także ich szeregi zostaną oczyszczone.
Czas do igrzysk w Atenach zaczęto już odliczać. Czy jest to także odliczanie przed kolejną chwilą, gdy dla niektórych działaczy i zawodników zapłonie znicz olimpijskiej hipokryzji?
WOJCIECH SZCZAWIŃSKI