Źródło: Onaonaona.com
Pozwolić czy nie? Zakazać, karać, kontrolować? Dyskusją na temat legalizacji marihuany można się zaciągać w nieskończoność. Ale właściwie nie o tym pisze dziś Wojciech Szczawiński. Bardziej o tym, że mocni ludzie decydują o sobie sami. O tym, czy brać, albo dlaczego tego nie robić.
Przed miesiącem media doniosły o zatrzymaniu przez policję znanej wokalistki Olgi J. W jej mieszkaniu znaleziono trzy gramy marihuany. Opinię w sprawie wyraził sam eksprezydent Aleksander Kwaśniewski. Stwierdził, że posiadanie tak niewielkiej ilości marihuany powinno być zdekryminalizowane. Wcześniej – również za przyczyną tej nieszczęsnej maryśki, a konkretnie rozmowy o niej – władze TVP zawiesiły w obowiązkach służbowych Agnieszkę Szulim-Badziak (skończyło się na wręczeniu prezenterce jakiegoś pisemnego upomnienia). W kwestii tzw. zioła – jak na razie – bezkarny pozostaje tylko poseł Palikot. Jego, jak wiadomo, chroni immunitet.
Marihuanę paliłem trzykrotnie. W latach licealnych i tuż po maturze – bez jakichkolwiek efektów. Ale za trzecim razem – w pełni się udało. Jakieś siedem czy osiem lat temu najarałem się zioła tak, że nikomu podobnych doznań nie życzę. Otóż, będąc na haju, nabrałem przekonania, że za parę sekund… umrę. Nic mnie nie bolało, nie miałem trudności z oddychaniem. Pulsowała we mnie tylko jedna przejmująca do głębi myśl: że za moment zejdę z tego świata. Właściwie cały byłem tą myślą. Przenikała mnie ona od stóp aż po końcówki włosów. Na zwojach mózgowych brakowało mi nawet miejsca, żeby z tego powodu odczuwać lęk. A ponieważ skręta wypaliłem w samotności, zacząłem dumać nad tym, czy nie będzie lepiej, jeśli w przedśmiertnym stanie opuszczę mieszkanie. „Moje zwłoki odkryją dopiero wtedy, gdy na klatce schodowej wzmoże się trupi odór – wnioskowałem arcylogicznie. – Lepiej więc, gdy martwe ciało zostanie znalezione na ulicy”. Ostatecznie pozostałem w mieszkaniu. Po jakimś czasie sensowne myślenie do mnie powróciło. Jedyna korzyść, jaką wyniosłem z tamtego doświadczenia, to wiedza na temat tego, czym w istocie jest stan psychotyczny.
Nie paliłem marihuany w pragnieniu ucieczki od egzystencjalnych problemów albo zaznania błogostanu. Zamierzałem tylko przekonać się wreszcie, co po niej można czuć. Różne niesamowite historie słyszałem na ten temat. Spróbowałem więc i stan maryśkowego odurzenia dogłębnie zbadałem. Od chwili tamtego testu palenie jej uważam za skrajny idiotyzm. Jestem zielsku przeciwny. Eksperymentowanie z maryśką odradzam każdemu. Ale…
Jako osoba zupełnie niezainteresowana używaniem marihuany, w pełni zgadzam się z opinią, że w jej przypadku (podobnie jak w wielu innych) większość polityków wspięła się na himalajskie szczyty obłudy. Niby dlaczego zioło jest zakazane, skoro półki sklepowe uginają się pod ciężarem butelek z alkoholem? Notabene najbardziej uzależniającą substancją jest nikotyna. Wypalam dwie paczki papierosów dziennie, lecz żadna policja mnie za to nie ściga. Jak to więc jest z tą – rzekomą – troską państwa o zdrowie i życie obywateli? Dlaczego akurat „trawa” ma być zakazana, natomiast np. wóda może lać się strumieniami? O wpływy z akcyzy do budżetu tu chodzi? O jakieś wykoślawione pojmowanie moralności? A może jest to niechęć do konfrontowania się z rzeczywistością i utrzymywanie społeczeństwa w iluzji, że skoro coś jest prawnie zakazane, znaczy: obywatele tego nie robią?
Dlaczego mogę wypalać nawet dziesięć paczek papierosów dziennie i wypijać hektolitry alkoholu? „Bo swój rozum masz – odpowiedzą polityczni hipokryci. – Jeśli chcesz zapić się na śmierć albo umrzeć na raka płuc, jest to twoim wolnym wyborem. Za własne życie odpowiadasz sam”. Pytam więc: dlaczego demokratyczne państwo nie daje mi podobnej swobody w kwestii dostępu do marihuany?
Z tą marychą rządzący zwyczajnie rżną głupa. Tymczasem z obywatelami tak to już jest, że w każdym ustroju dzielą się na posłusznych oraz niepokornych. Nieposłuszni – mimo najostrzejszych sankcji – zawsze łamią społeczne reguły. Nie oznacza to jednak, że posłusznym należy z tego powodu ograniczać wolność.
Skoro maryśka powoduje w ludzkim mózgu tak fatalne spustoszenie, to dlaczego żaden z polityków nie domaga się prohibicji? Przecież alkoholizm jest plagą. Ludzie tkwiący w jego szponach zmieniają w koszmar własne życie. W stanie upojenia posuwają się do czynów najpotworniejszych, łącznie z maltretowaniem i zabijaniem swoich bliskich. Cóż z tego? Ano nic. Pić wódę można do woli. Rządzący na to się godzą. Ale marychy palić nie można. Możliwość legalnego odurzania się „trawą” zagraża, ich zdaniem, funkcjonowaniu zdrowej tkanki społecznej. Oto logika hipokrytów, którzy mają pełne gęby sloganów o wartościach demokracji oraz wolności należnej żyjącym w niej jednostkom.
Jakiś czas temu prowadziłem warsztaty w klasach dziennikarskich jednego z liceów. Tematem spotkania był m.in. wolny dostęp do marihuany. Wybrałem go dlatego, ponieważ uważam, że w dziennikarstwie najistotniejsza jest sztuka argumentacji.
– Przecież marihuana to naturalnie występująca w przyrodzie roślina, tak samo jak herbata albo pszenica – stwierdził jakiś młody człowiek. – Nie powinna więc być zakazana.
– Zgoda – odparłem. – Podobnie jest z muchomorem sromotnikowym. Czy przyrządza pan z niego potrawy? A tak w ogóle, o co ten krzyk? Do czego potrzebna jest marihuana?
– Do tego, by psychicznie wyluzować się, zapomnieć o problemach – padło niemal chóralnie z kilkudziesięciu młodych gardeł.
– No cóż – powiedziałem nie kryjąc ironii. – Niby tacy mądrzy i twardzi jesteście. Kreujecie się na luzaków. Nie potraficie jednak mierzyć się z codziennością, chcecie od niej uciekać. Potrzebujecie do tego dopalaczy. A może ten wasz luz i wolność to tylko wielki pozór?
– Nikt nie jest idealny – wyjaśnił ktoś.
Jasne! To jest argument. Na dobrą sprawę można nim usprawiedliwiać wszelką miernotę, głupotę oraz niegodziwość. Nie tylko własną, cudzą też.
Ludzie, macie pełne prawo jarać marychę ile w płuca wlezie! Ale jeśli palicie „trawę” po to, by uwolnić się od frustracji, ponieważ jesteście zbyt słabi, żeby odnaleźć naturalną moc i mądrość w swoich umysłach, to nie opowiadajcie bredni o waszej duchowej sile, potencjale twórczym albo intensywności, z jaką przeżywacie codzienność. Te wasze autokreacje to tylko „pic na wodę”, marny „fotomontaż”. Maryśka uwodzi jedynie cherlaków. Autentycznie silne i zadowolone z życia osoby marihuany przecież nie palą. Czy wolny do niej dostęp, czy zakazany – dla nich to bez znaczenia.
Wojciech Szczawiński
PS Boy-Żeleński pisał, że Wyspiański nie używał alkoholu. Kiedy twórcy „Wesela” zaproponowano, by napił się wódki tylko tak dla fantazji, ten odparł z uśmieszkiem: „Ja fantazję mam zawsze, a po wódce mnie głowa boli”.