Euro zamiast wojny

Źródło: Onaonaona.com

Wszyscy już piszą o Euro. Ale mało kto w taki sposób jak nasz felietonista. Tekst jest tym przyjemniejszy, że Wojciech Szczawiński na futbolu nie zna się ni w ząb. Pewnie niejeden fan (fanka?) tego sportu wlepi mu z rozkoszą czerwoną kartkę. A my ­– nie. Publikujemy i radzimy dotrwać do końca. Jest nagroda.

Przygotowuję się mentalnie do mistrzostw Europy w piłce nożnej. Nie, nie jako kibic. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek obejrzał w całości jakikolwiek mecz. Dwudziestu dwóch spoconych facetów, biegających za piłką i co chwilę plujących albo smarkających na zieleń elegancko przystrzyżonej murawy, nie budzi we mnie żadnych emocji. Nie bardzo orientuję się nawet w zasadach tej gry. Rzut wolny, rożny i spalony to wiedza podobnie mi znana jak fizyka kwantowa bądź neurologia.

W moim zaskakująco przyjemnym i pełnym paradoksów życiu stało się tak, że przez kilka lat pracowałem w redakcji ogólnopolskiego dziennika sportowego. Stąd wiem, że brak wiedzy na temat piłki nożnej nie jest bynajmniej powodem do dumy. Fałszywe jest też przekonanie, że futbolem interesuje się tylko motłoch. Przykładowo Jerzy Pilch, laureat Literackiej Nagrody „Nike” za powieść „Pod mocnym aniołem”, podczas wywiadu recytował mi z pamięci wyniki meczów z lat 50., 60. i 70. ubiegłego stulecia. Swoją piłkarską wiedzą wręcz mnie onieśmielał. Rozmawiałem też z innymi postaciami życia publicznego, które – przynajmniej takie odnosiłem wrażenie – za futbol gotowe były odciąć sobie rękę: między innymi z niezapomnianymi Adamem Hanuszkiewiczem, Gustawem Holoubkiem czy obecnym premierem Donaldem Tuskiem. Żaden z panów nie ukrywał, że bije pokłony stadionowemu bożkowi. Przeprowadziłem też wywiad z naszą futbolową legendą – Janem Tomaszewskim („Czekam na wyrok”, Sport 2002 r.) i… Była afera, bo, jak wiadomo, obecny poseł PiS to postać arcynietuzinkowa. Nawet konferencję prasową zwołano po opublikowaniu treści tej rozmowy. Pofatygował się na to spotkanie sam ówczesny prezes PZPN Michał Listkiewicz. Postąpił tak  dlatego, by w świetle reporterskich fleszy oraz kamer zaprzeczyć oskarżeniom, jakie już wtedy, w przeprowadzonym przeze mnie wywiadzie, padły z ust człowieka, który na Wembley zatrzymał Anglię. Stare czasy… O Janie Tomaszewskim wspominam nie bez powodu. Co prawda różnią nas radykalnie poglądy polityczne, jednak z posłem PiS zgadzam się w jednej kwestii: że to piłkarskie towarzystwo należałoby rozgonić.

Trening pseudokibiców przed „ustawką” opisałem (ze szczegółami) bodajże jako pierwszy dziennikarz w Polsce („Okrutni i bezwzględni”, Sport, 2002 r.) i, jak pamiętam, wielu było wtedy takich, którzy sądzili, że ten pełen grozy reportaż zmyśliłem. Kolegium redakcyjne długo debatowało też nad tym, czy w 2002 roku opublikować na łamach gazety mój materiał zatytułowany „Już nie smród, lecz odór” – rzecz o łapówkarstwie w światku sędziów piłki nożnej. W tamtym czasie o takich machlojkach głośno jeszcze nie było, jedynie przebąkiwano nieśmiało o „drukowaniu” spotkań futbolowych. Tymczasem w moim tekście znajdowała się informacja, że jeden z finałowych meczów w polskiej lidze sprzedano za milion złotych. Redakcja ryzykowała więc otrzymanie pozwu do sądu. Ale go nie dostała, mimo że szokujący materiał ukazał się na dwóch gazetowych kolumnach ­– dziwnie jakoś n­ikt z ówczesnych władz PZPN nie chciał sprawy prostować i zarzucać mi kłamstwa.

Piszę o tym po to, by dać znak szanownym Czytelniczkom i ewentualnym Czytelnikom, że na temat sportu pewną wiedzę posiadam – szczególnie o jego kulisach, machlojach i przekrętach. Nie znając zasad gry na boiskach, zajmowałem się bowiem poboczami sportu, najczęściej miejscami, w których w sporcie nie najprzyjemniej pachnie, a wręcz potwornie cuchnie. Wiem zatem doskonale, że wzniosłą ideę olimpizmu barona Pierre’a de Coubertina już dawno wypchnięto do lamusa –  stanowi ona wyłącznie przystrojoną w slogany fasadę dla chciwości oraz żądzy władzy. Dzisiaj w piękno sportu i zasadę fair play wierzyć mogą – co najwyżej – chłopcy kopiący piłkę na podwórkach. Tam, gdzie w tzw. kulturze fizycznej zaczynają się pieniądze, ma też swój początek łapownictwo, brutalność oraz zakazana farmakologia.

Panie dziennikarki oraz panowie redaktorzy zajmujący się Euro podrygują obecnie radosnym podnieceniem i podgrzewają atmosferę czekania na mecz otwarcia. Ale – chociaż dar jasnowidzenia jest mi obcy – założę się, że pod koniec czerwca przybiorą smutne bądź nad wyraz poważne miny. Zaczną prześcigać się w wymienianiu argumentów, dla których to huraoptymistycznie zapowiadane wydarzenie okazało się klapą. Obecne dziennikarstwo polega przecież głównie na tym, by jak najbardziej odbiorców mass mediów straszyć i pokazywać im świat wyłącznie w czarnych barwach – dobra informacja to nius nieciekawy.

Jak wspomniałem, rozgoniłbym to całe piłkarskie towarzystwo. W tej akurat kwestii zgadzam się w pełni z posłem Janem Tomaszewskim. Chociaż… Może, wraz z reprezentantem PiS, jestem nadto radykalny w swoich przekonaniach. Profesor Leszek Kołakowski, jeden z najwybitniejszych filozofów XX wieku i entuzjasta boksu (usłyszałem od profesora: „Sportem nie interesuję się prawie w ogóle. Ale z ochotą oglądam pojedynki bokserskie, uważając tę dyscyplinę za bardzo szlachetną rywalizację. Dlaczego tak o niej myślę, tłumaczyć jednak nie będę”, Sport, 2003 r.), opowiadał mi, że te wszystkie futbolowe wydarzenia, łącznie z porykiwaniem publiczności na trybunach oraz zadymami kiboli, to nic innego jak tylko kanalizowanie i rozładowywanie negatywnych emocji, które towarzyszą działaniom wojennym – że nawet jeśli od czasu do czasu niosą z sobą śmiertelne ofiary, to przecież od wojen są czymś znacznie lepszym.

Zamiast wojny mamy więc Euro 2012, mamy igrzyska. I to jest chyba jedyny sens tego sportowego wydarzenia. Bo cóż z tego, że ludzie, niczym cyrkowe małpy, poskaczą sobie na stadionowych trybunach, w strefach kibica albo przed telewizorami we własnych domach; że spazmatycznie pokrzyczą, a niektórzy z nich wzajemnie obiją sobie gęby i dostaną torsji z alkoholowego przepicia? Z chwilowej ekscytacji futbolem wyniosą niewiele. Cieszy więc fakt, że mądre Polki chcą w czerwcu zjechać do Łodzi po to, by zajmować się rzeczami znacznie pożyteczniejszymi dla ducha oraz umysłu. I chociaż idiotyzmy Euro przyćmią zapewne medialnie Festiwal „Teraz ONE. Kobiety dla kultury, kultura dla kobiet”, to jednak wiedzieć należy, że piłkarskie emocje szybko opadną, natomiast wartości zbudowane na festiwalu w Łodzi mogą procentować bardzo długie lata.

Wojciech Szczawiński

Informacje o szczaw

drobinaszczawiu@gmail.com
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Euro zamiast wojny

  1. El. pisze:

    Przepowiednia sprawdzila sie.

Dodaj odpowiedź do El. Anuluj pisanie odpowiedzi