Źródło: Onaonaona.com
On – rycerz na białym koniu przyjeżdża, porywa nas, poślubia i chroni do końca życia wspierając ramieniem oraz portfelem. Słowem: ideał. Mężczyźni uważają, że my tak myślimy. Ona – koniecznie ładna, zadbana, bez zmarszczek i nadwagi. Słowem: ideał. My myślimy, że tak uważają mężczyźni. Stereotyp trzyma się mocno. Wojciech Szczawiński rozlicza się z nim na swój sposób – pewnie Was zirytuje. Ale i nakręci do twórczych rozmyślań o manewrach męsko-damskich.
Doszło do mnie, że felietonem, który poświęciłem erotycznym przygodom dojrzałych kobiet z młodymi kochankami, nieźle „dałem do pieca”. Kij w mrowisko? Skąd! Nie miałem zamiaru nikogo prowokować. Nie widzę jednak powodu, żeby zaczarowywać rzeczywistość. Świat jest taki, jaki jest – zupełnie neutralny i satysfakcjonujący. To nie on kreuje kloaczność rzeczywistości. Sami dla siebie ją stwarzamy poprzez własne wyobrażenia albo roszczenia. Jednak pretensje mamy najczęściej nie do siebie, lecz świata. Cóż… Można i tak. „Piekło to inni” – pisał Sartre. Wszyscy trwamy, niestety, w kulturowym ogłupieniu. A im mocniej wierzymy w to, że jesteśmy sobą i żyjemy zgodnie z własnymi przekonaniami, w tym większej brniemy iluzji.
Najważniejszy w „Felietonie brutalnym” był dla mnie jego ostatni akapit: „Żadna kobieta nie przyszła na ten świat z potrzebą posiadania wyglądu dwudziestolatki w wieku lat trzydziestu pięciu albo czterdziestu trzech. Takie przekonanie do kobiecych głów wsadzili brutalnie i przebiegle różni macherzy od manipulacji naszymi emocjami. Zrobili to perfekcyjnie. Doszło przecież do tego, że owo przekonanie wiele kobiet uznało za własne, za samodzielny wytwór swoich umysłów oraz pragnień”. Jednak niewiele czytelniczek na akapit ten zwróciło uwagę. Podobno zasugerowałem również moim tekstem, iż atrakcyjność kobiet w wieku średnim staje się wątpliwa. Byłbym wielkim idiotą, jeśli stawiałbym taką tezę.
Mając trzydzieści dziewięć albo czterdzieści lat, poznałem czterdziestopięciolatkę, pracownika naukowego wyższej uczelni medycznej. Była wolna, ja również. Nawiązywaliśmy zatem coraz głębszą relację. Fantastyczna kobieta. Do dzisiaj myślę o niej w ten sposób. Wieczorami godzinami „wisieliśmy” na telefonie. O ile pamiętam, rekord naszego jednorazowego gadania w słuchawkę wyniósł sześć godzin. Śmiałem się przy niej do rozpuku. W kuchni stawała się artystką. Były też romantyczne kolacje, spacery, wizyty na koncertach i w teatrach. Różnica wieku nie miała dla nas najmniejszego znaczenia. Związek ten trwał przez dwa lata. Zakończył się, jak zawsze, z powodu miernoty mojego charakteru. W pewnym momencie owa kobieta z doktoratem i habilitacją w papierach zaczęła zarzucać mi banalność. Robiła to coraz częściej i napastliwiej. Doszło do tego, że reprezentowana przeze mnie umysłowa płytkość stała się głównym tematem naszych rozmów. Kiedy więc pani doktor zatelefonowała do mnie pewnego wieczoru i znowu uderzyła w ton pretensji, powiedziałem: „Od jakiegoś czasu przechodzisz przy mnie katusze. Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy kontynuować nasz związek. Życzę ci naprawdę szczerze znalezienia kogoś godnego ciebie”. Co prawda wspaniała pani obiecała, że do mnie jeszcze zadzwoni, ale do dzisiaj tego nie zrobiła. Szkoda. Naprawdę żałuję.
Przyznam, że zawsze wolałem towarzystwo starszych ode mnie kobiet. Nie mam przy tym na myśli wymiaru erotycznego takich kontaktów. Po prostu młodsze oraz rówieśniczki wydawały mi się głupie i naiwne. Za nic w świecie nie mogłem się z nimi porozumieć. A uważam, że w relacjach damsko-męskich nie ma nic cudowniejszego niż głębokie porozumienie – chęć słuchania i rozumienia kogoś, a jednocześnie pragnienie mówienia z towarzyszącym rozmowie poczuciem, iż jest się rozumianym. To dla mnie lepsze od „motyli w brzuchu” i największych romantycznych uniesień. To lepsze nawet niż seks (chociaż, czasami, wspaniałym seksem się kończy).
Ona starsza, on młodszy? Dlaczego nie? Kilka lat różnicy w takim związku nie ma żadnego znaczenia (podkreślam słowo „kilka”). Nie teoretyzuję. Jeden z moich znajomych, trzydziestodziewięciolatek, przed dwoma laty zostawił żonę i zamieszkał z czterdziestosześcioletnią kobietą. Obecnie rozwodzi się, bo pragnie wziąć z nią ślub. Takie związki nie są normą. Zazwyczaj słucha się o nich ze zdumieniem. Konsternacja, jaką wywołują, spowodowana jest głównie normami narzuconymi przez patriarchat. Po pierwsze – gdzieś tam głęboko utarło się w nas przekonanie, że kobieta ma mężczyźnie rodzić dzieci i taki jest główny sens oraz cel łączenia się w pary. Po drugie – że facet powinien być starszy, ponieważ jego dojrzałość staje się dla związku gwarantem bezpieczeństwa. Tego rodzaju założenie jest z gruntu nieprawdziwe, rzeczywistość jasno tego dowodzi. Ale pomimo że zdajemy sobie sprawę z tego fałszu, to jednak stereotyp bez umiaru hasa w naszych głowach. Przecież kobiety wchodzą w związki z mężczyznami (nie mam na myśli kobiecych „przygód”) pod warunkiem, że ci dają im poczucie bezpieczeństwa. Jeśli partner przestaje takie bezpieczeństwo stwarzać, to zwykle związek rozpada się albo wegetuje. Panowie niezaradni życiowo i słabi psychicznie rzadko też zwracają uwagę kobiet, budzą w nich nawet pogardę. Większość pań – kierując się patriarchalnym stereotypem – pragnie czuć się przy swoim mężczyźnie słabymi kobietkami, księżniczkami, chwilami takimi małymi i bezradnymi istotkami. Same więc pielęgnują w sobie wzorce patriarchatu.
Pewnie znowu zirytowałem niektóre Czytelniczki. „Facet to ma być facet, a kobieta od faceta ma pełne prawo wymagać określonych rzeczy – powiedzą. – A jeśli facet się nie sprawdza, to znaczy, że facetem nie jest!”. Tak, tak, Księżniczki. Upajajcie się nadal tym swoim patriarchalnym wyobrażeniem. Niech żyje stereotyp! Niech nam króluje, bo jest urzekający! Rycerz na białym koniu ma przybyć i otoczyć Was bezpieczeństwem, dostatkiem oraz wszelaką adoracją? „Aj, aj, jakie to cacuśne!” – wzdychacie nawet wtedy, gdy obok macie już wojownika, który jednak nie sprawdził się jako dumny rycerz z Waszych wyobrażeń! Dla mnie jest to równie ekscytująca brednia jak męskie marzenia o znalezieniu się w haremie pełnym półnagich dziewic, rzucających się w samcze ramiona na każde skinienie, bądź o posiadaniu potencji osiemnastolatka w wieku lat pięćdziesięciu.
Wracając do „Felietonu brutalnego” – tak samo, jak niektórzy mężczyźni sądzą, że najważniejszy we współżyciu fizycznym jest rozmiar ich przyrodzenia, podobnie większość kobiet uważa, iż w seksie – i nie tylko – kluczową rolę odgrywa ich wygląd. W wyniku takich wyobrażeń i jedni, i drudzy bywają krańcowo żałośni. Prawda przedstawia się zupełnie inaczej. Ciało stanowi tylko narzędzie. Ciało bez ducha jest nic niewarte.
Wiem to z autopsji, a także rozmów z innymi mężczyznami: kobieta może mieć cellulit, zmarszczki i rozstępy. Jeśli jednak posiada ów trudny do zdefiniowania wewnętrzny czar, to dla mężczyzny w łóżku – i nie tylko – staje się boginią. Taka kobieta nie szuka potwierdzeń własnej kobiecości w świecie zewnętrznym. Źródło autentycznego poczucia wartości zawiera się wyłącznie w niej. Gdyby panie rozumiały ten magiczny mechanizm, a nie tylko pięknie o nim gadały… Wówczas wszystkie posiadałyby ujmujący, boski czar.
Wojciech Szczawiński
PS Naturalnie istnieją mężczyźni idioci, którzy porzucają swoje wieloletnie związki dla młodych, zgrabnych i niezbyt rozgarniętych mentalnie panienek. Ale w czym tkwi problem? Również z kobiecego niedowartościowania bierze się to, iż niektóre panie pragną zadawać się z „cacuśnymi” idiotami. Kobieta mądra i prawdziwie piękna nigdy nie wchodzi w uczuciową relację z idiotą – męską debilność wyczuwa z kilometra.