Ja, egoista

Źródło:Onaonaona.com

Wojciech Szczawiński – mistrz wkładania kija w mrowisko – wraca ze swoimi felietonami. Ten musisz przeczytać. Nawet jeśli najpierw się oburzysz. Bo potem jest myśl: jak ja rozumiem dobroczynność, jak pomagam, czy robię to dlatego, by uszczęśliwić innych, czy… siebie? Nowy głos w dyskusji – to zawsze robi dobrze.

„Gwiazdy Dobroczynności”? Dobre sobie! Kiedy słyszę o takich plebiscytach, natychmiast odzywa się we mnie skrajny cynizm i jakaś szydercza myśl zaczyna pulsować w moim egoistycznym umyśle. Tak już mam. Zwyczajnie – posiadam umysł mizantropa.

Ogromnie szanuję takie osoby jak Jolanta Kwaśniewska, Bożena Walter, Anna Dymna, siostra Małgorzata Chmielewska, Ewa Błaszczyk czy Jerzy Owsiak, a także tych anonimowych, pełnych zapału i pasji, ludzi zwanych wolontariuszami (znam ich wielu). Ale – uwaga – hymnów pochwalnych na ich cześć absolutnie śpiewać nie zamierzam. Nie mam talentu wokalnego. Poza tym nie sądzę, by tym, którzy wspierają potrzebujących, należały się jakiekolwiek wyrazy uznania. Wiele znanych postaci zajmujących się w naszym kraju działalnością charytatywną pewnie przyzna mi rację – że te hymny nikomu się nie należą. Ale inni o takich rzeczach nie wiedzą. Wyobrażają sobie, że, czyniąc dobro, stają się herosami. Cóż to za heroizm, proszę Państwa? To najzwyklejsza normalność jest. Takie działania powinny być zwyczajnością. Ludźmi przecież jesteśmy.

Słowa „bezinteresowność” nie lubię, nie toleruję i naigrywam się z niego, gdy tylko przyjdzie mi na myśl. Uważam, że służy nam ono wyłącznie do samooszukiwania się oraz pompowania własnego ego. Podobną odrazę budzi we mnie wyrażenie, że ktoś coś „zrobił z serca”. Ludwig Wittgenstein, wybitny filozof zajmujący się kwestiami języka i logiki, zauważył, że najtrudniej powstrzymać się przed samooszustwem.

Ja, Wojciech Szczawiński, niczego bezinteresownie nie robię. A jeżeli cokolwiek robię, to jedynie dla pozyskania dóbr materialnych, spokoju sumienia bądź też własnej satysfakcji. Innej motywacji w sobie nie odnajduję. Nie uważam przy tym, by moja arcyegoistyczna postawa w kwestii tzw. czynienia dobra była przypadkiem odosobnionym – ona jest normą w życiu społecznym. Zasada „Do ut des” („Daję po to, żebyś dał”) obowiązuje powszechnie. Ofiarowując coś komuś, zawsze coś zyskujemy.

Odkłamywanie siebie polega między innymi na tym, że człowiek uświadamia sobie mit własnej bezinteresowności. Zaczyna też rozumieć sens wskazania: Kiedy zaś dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu (Mt 6, 3-4). Zresztą nie o jałmużnę tylko tu chodzi, ale o wszystko to, co związane jest z naszymi tzw. dobrymi uczynkami. Sufici – mistycy islamscy dążący do osiągnięcia jedności z Absolutem – powiadają, że świętym jest się do czasu, do którego o swoich dobrych uczynkach się nie wie. Ale przecież my jesteśmy w pełni świadomi naszej wspaniałomyślności, szlachetności, poświęceń dla bliźnich. Czyż nie? Potrafimy wyrecytować z pamięci, co, gdzie, kiedy i jak zrobiliśmy dobrego dla bliźnich. I właśnie ta świadomość sprawia, że nasza bezinteresowność jest mitem. Wie przecież nasza prawica, co lewica czyni.

Przeczytałem niedawno artykuł poświęcony pracy wolontariuszy. Wiele w nim słów o bezinteresownym poświęcaniu się dla innych. Ale, jeśli dobrze wczytać się w ten tekst, natychmiast na każdym kroku widać chciwą interesowność. Mniej więcej brzmi to tak:

– pomagam, ponieważ wtedy lepiej czuję na sobie miłość Boga, ergo twoje ego ma interes w tym, żeby być bliżej bóstwa, w jakie wierzy, bo w takim towarzystwie czuje się dobrze;

– pomagam, bo wierzę, że ofiarowane komuś dobro do nas wraca, ergo twoje ego liczy na to, że dobre uczynki mu się zwrócą, że otrzyma za nie nagrodę;

– pomagam, bo działanie w grupie jest wspaniałe, ergo pomoc innym dla twojego ego to tak naprawdę sposób ucieczki przed poczuciem osamotnienia;

– pomagam, bo wierzę, że kiedy będę w potrzebie też od ludzi pomoc otrzymam, ergo twoje ego liczy na ludzką wzajemność, irracjonalnie zabezpiecza się na wypadek, gdyby to jemu działa się krzywda;

– pomagam, bo, dzięki temu, czuję się lepszym człowiekiem, ergo twoje ego podwyższa swoją samoocenę;

– pomagam, bo to się Bogu podoba i on takie uczynki nagradza, ergo twoje ego liczy na boską nagrodę;

– pomagam, bo w świecie ludzi goniących tylko za konsumpcją, potrzeba takich bezinteresownych gestów, ergo twoje ego może się poczuć bardziej wartościowe od innych osób.

Przykłady na brak bezinteresowności można mnożyć. Nie wiem, dlaczego ludzie wypierają się tego, że we wszystkim kierują się własnym interesem – jeżeli nie robią tego dla pieniędzy, to postępują tak dla spokoju sumienia albo własnej satysfakcji; żeby móc sobie powiedzieć: „Nie jestem jak ten tłum, owładnięty konsumpcjonizmem i komercją, który trwa w obojętności wobec potrzeb innych. Jestem dobrym człowiekiem!”. Urzekająca refleksja! I jak bardzo poprawia nasze wyobrażenia na własny temat! Czyż nie?

Wiarygodna byłaby dla mnie w tym artykule wypowiedź jakiegoś wolontariusza brzmiąca następująco: „Nie mam pojęcia, dlaczego pomagam. Czy w ogóle pomagam? Po prostu robię coś, co daje mi sporą satysfakcję i dzieje się świetnie, że z tej mojej satysfakcji inni też jakiś pożytek mają”. Takiego stwierdzenia jednak nie znalazłem. Wyczytałem za to masę ideologicznego bełkotu, którym otacza się egocentryczna jaźń.

Ale to nie koniec, szanowni Państwo! Wszystkim „dobro czyniącym”, „z serca pomagającym”, to znaczy tym, którzy uważają, że w swojej wrażliwości bezinteresownie wspierają potrzebujących i chcą sobie nawet za to przypinać ordery, proponuję, by zaprzestali na chwilę tej wspaniałomyślnej działalności. Zacznijcie za to pomagać wyłącznie tym, którzy za okazane im wsparcie nie tylko nie okażą Wam najmniejszej wdzięczności, ale jeszcze Was wyśmieją, nazwą naiwnymi, a nawet zafundują Wam jakieś świństwo. Potraficie tak robić? To dopiero szczyt postawy etycznej! Sam tego nie wymyśliłem. Przed dwoma tysiącami lat żył Człowiek, którego można by nazwać mistrzem świata w psuciu ludziom dobrego samopoczucia. Przyznaję, że moje również popsuł, zrobił to już dawno temu. A nauczał tak: Jeśli kochacie tych, którzy was kochają, co to za łaska? Przecież i grzesznicy kochają tych, którzy ich miłują. Jeżeli dobrze czynicie tym, którzy wam dobrze czynią, co to za łaska? Przecież grzesznicy postępują tak samo. Jeżeli pożyczacie tylko tym, od których spodziewacie się zwrotu, co to za łaska? Przecież grzesznicy pożyczają grzesznikom, aby tyle samo odebrać. Wy natomiast kochajcie waszych wrogów, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego w zamian się nie spodziewając, a wasza nagroda będzie wielka i będziecie synami Najwyższego. On bowiem jest dobry dla niewdzięcznych i złych (Łk 6, 31-36).

Fakt. Tylko wtedy zachowujemy człowieczeństwo, kiedy potrafimy wspierać innych, chronić słabszych i troszczyć się o potrzebujących. Zaprzestańmy jednak do swojego tzw. dobro czynienia dorabiać bzdurne ideologie, którymi syci się nasz egocentryzm.

                                                                                                              Wojciech Szczawiński

Źródło: www.onaonaona.com

Informacje o szczaw

drobinaszczawiu@gmail.com
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „Ja, egoista

  1. t.s. pisze:

    Jak zwykle znakomity felieton
    pozdrawiam Tadek Seredin

  2. Pingback: Refleksja blogowego autora | Drobina szczawiu

  3. janusz pisze:

    ‚Po prostu robię coś, co daje mi sporą satysfakcję ‚ to chyba jeden z równie egoistycznych powodów, nie? Chyba tylko ‚pomagam, bo chce komuś pomóc’ jest pozbawione nutki egoizmu.

  4. Pingback: Pod rozwagę tzw. dobrym ludziom | Drobina szczawiu

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s