Na portalu onaonaona.com śledzę od wczoraj relacje z III Europejskiego Kongresu Kobiet w Warszawie. Przykra to rzecz, że takie wydarzenie ma miejsce. Dowodzi ono, że, wbrew różnym ideologiom w stylu np. Cyceronowskiego humanitas, nie mamy dla siebie wzajemnego szacunku, a w tym konkretnie przypadku, że mężczyźni nie mają szacunku dla kobiet, więc te, czując się deprecjonowane, muszą się zbierać, obradować itd.
Wszelkie skrajności przerażają. Pamiętam, że przed trzema laty, podczas I Międzynarodowej Karuzeli Cooltury w Świnoujściu, której byłem gościem, przysłuchiwałem się debacie poświęconej miejscu kobiet w obecnej kulturze. Bardzo przypadły mi do gustu bystre i wyważone wypowiedzi Katarzyny Grocholi. Kiedy jednak Manuela Gretkowska zawołała w tonie manifestu i z jakąś nerwową egzaltacją: „Zabić mężczyzn!”, skromnie podniosłem się z miejsca i zapytałem: „A dlaczego? Co ja takiego pani zrobiłem, że wzywa do eksterminacji mojej osoby? Jak łaskawa pani widzi, jestem mężczyzną”. Wojujący, rewolucyjny feminizm przyczynia się, niestety, do ośmieszania kobiet, zatem panie, walcząc o swoje prawa, powinny ważyć słowa, jakie publicznie wypowiadają. Ale wracając do tegorocznego Europejskiego Kongresu Kobiet…
Obejrzałem zapis wideo krótkiego wystąpienia Agaty Młynarskiej do kobiet zgromadzonych w Sali Kongresowej PKiN. Wypowiadała słowa ciepłe, proste, mądre i z całą pewnością szalenie inspirujące, ponieważ koncentrowała się na tym, że panie – bez względu na wiek – powinny odkrywać w sobie własną wartość i opowiadać się po jasnej stronie życia. To bezcenny, psychoterapeutyczny ładunek energii, którego mocą jest kreacja i afirmacja kobiecości, a nie buntowanie jej i wzywanie do krwawej rewolucji, jakiej chciałyby chyba feministki pokroju Manueli Gretkowskiej.
Adresatami wypowiedzi Agaty Młynarskiej nie są jednak tylko kobiety. Mężczyźni też powinni wsłuchać się w nią z uwagą. Bo ileż w nas, panowie, tego plugastwa, niedowartościowania, mroku, kompleksów, nieporadności albo kryzysów związanych z wiekiem… Gdyby kobiety o nich wiedziały, zapewne bardzo by nam współczuły. Nasza afirmacja życia i samych siebie oscyluje najczęściej w granicach zera. Nie uzewnętrzniamy się z tym naszym plugastwem, ponieważ potwornie się go wstydzimy. Co najwyżej – opowiadamy o nim sobie we własnym gronie, gdy wlejemy już w siebie kilka kieliszków wódki. Jedynie wtedy wyznajemy światu tę naszą małość, głupotę oraz lęki, z którymi borykamy się na co dzień. Pokazujemy w takich chwilach, jak bardzo jesteśmy żałośni. No tak, żałośni – bez względu na to, jak wysokie stanowiska piastujemy, jakimi samochodami jeździmy, jakie koneksje posiadamy i jak obfite mamy portfele. Fakt, że usiłujemy dominować nad kobietami, wynika przecież nie z tego, że mamy do tego prawo dane nam przez naturę albo – jak kto woli – Boga. Jego źródło tkwi wyłącznie z iluzji, w jakiej od wieków się poruszamy. Zobaczycie, panowie, niebawem to my będziemy zmuszeni zbierać się na różnych kongresach po to, żeby walczyć o własne prawa i parytety. Pytanie tylko, czy zdołamy to zrobić na trzeźwo i z jakim skutkiem tego dokonamy. Kobiety bowiem posiadają nad nami tę przewagę, że, zamiast chlać różne trunki i sztucznie manifestować swoją dumę albo iluzoryczne poczucie władzy, potrafią organizować się raz dwa. Mają to w genach, jeszcze z czasów, kiedy, zamiast polować na mamuty albo wymachiwać szabelkami, troszczyły się o spokój ogniska domowego. Taki przykład kobiecej – genetycznej – zaradności: ja, mężczyzna, wstaję rano z łóżka (którego oczywiście nie ścielę), idę umyć zęby, następnie sięgam po kubek, nasypuję do niego kawę i dopiero wtedy włączam czajnik, a potem czekam aż woda zabulgota; natomiast kobieta, po przebudzeniu, najpierw idzie do kuchni włączyć czajnik, a potem załatwia całą resztę; kiedy więc ją załatwi, kawę ma już gotową, na żadne czekanie czasu nie marnuje. O tej porannej prostej organizacji czynności dowiedziałem się rzecz jasna od kobiety, tyle tylko, że, kiedy wstaję rano, zawsze zapominam o tym, żeby najpierw włączyć czajnik. Ot co, nie mam tego w genach.
Afirmacja, jasna strona życia, o których mówiła Agata Młynarska w Sali Kongresowej – bez względu na płeć, wszyscy powinniśmy się ich uczyć, pozbywać się tej naszej intencjonalności myślenia, której mrok towarzyszy naszym codziennym, wyuczonym działaniom i umacnia w naszych głowach społeczne stereotypy. Jeśli nauczymy się afirmować własne życie, będziemy też dostrzegać niezwykłość innych ludzi, bez względu na to, czy będą to kobiety, czy mężczyźni. Dopóki tak się nie stanie, będziemy mieli Europejskie Kongresy Kobiet, a wkrótce identyczne kongresy mężczyzn. Bezsensowna wojna płci będzie trwała w nieskończoność, bo jej przyczyną jest wyłącznie nasza ślepota, fakt, że nie chcemy się wzajemnie uzupełniać, wzbogać, szanować… A przecież wszystko jest wszechogarniającą jednością i harmonijną pełnią wyrażoną symbolem tao.