O ewentualnym cudzie JP II w moim życiu

Był 20 czerwca 1983 roku. Odziany w komżę, wraz z grupą ministrantów katedry Chrystusa Króla w Katowicach, udałem się na lotnisko Muchowiec po to, żeby powitać pielgrzymującego na Śląsk Jana Pawła II. Tak się jednak złożyło, że papieża nie zobaczyłem, bo ustawiono nas gdzieś w najodleglejszym krańcu lotniska, skąd nic nie było widać. Pamiętam też, że w czasie tego całodniowego czuwania w pewnym momencie zerwała się potężna ulewa. Nie było na mnie suchej nitki. Jednak nie narzekałem. Liczyłem bowiem na to, że zdarzy się cud. Mianowicie następnego dnia – a byłem wtedy uczniem 1. klasy liceum – miała rozstrzygnąć się kwestia mojej końcowej oceny z fizyki – czy dostanę z tego przedmiotu marną trójczynę, czy też czeka mnie tzw. kibel, czyli powtarzanie klasy. Wszelkie niedogodności w czasie pobytu na Muchowcu traktowałem więc jako ofiarę w intencji promocji do następnej klasy.

Spotkaniem z papieżem zmordowałem się potwornie, bo trwało ono od jakichś nieludzkich godzin porannych do późnowieczornych. Ofiarę więc złożyłem jak szlag. Pamiętam tyle, że papież wylądował helikopterem, odprawił mszę i odleciał. Do domu wróciłem chyba po 21. Układając się do snu szeptałem jeszcze jakieś modlitwy w intencji dnia następnego. Wówczas nie miałem najmniejszego pojęcia, że dane mi było spotkać się z błogosławionym, który będzie czynić cuda. A ten cud był mi bardzo potrzebny, ogromnie na niego liczyłem. Niestety, następnego dnia usłyszałem od nauczycielki fizyki: „Nie, nie, Szczawiński… Masz takie oceny, że już nawet nie warto cię pytać.  Na koniec roku otrzymujesz ocenę niedostateczną”.

I jak tu wierzyć w cudotwórstwo JP II?!

Mało tego. W tym samym dniu dowiedziałem się, że niedostateczny postawiła mi także matematyczka. Zapewne ten fakt wpędziłby mnie w obłęd, gdyby nie świadomość sukcesu, jaki niewątpliwie odniosłem: moje dwie oceny niedostateczne na koniec pierwszego roku w liceum były przecież niczym w porównaniu z dziewięcioma, które wystawiono mi na półrocze. Cóż… Może jeśli z tej perspektywy rzecz całą oceniać, to przyznać da się, że jednak cud się zdarzył?

Informacje o szczaw

drobinaszczawiu@gmail.com
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „O ewentualnym cudzie JP II w moim życiu

  1. bea pisze:

    czytam Twoje artykuły od pewnego czasu….ten ostatni rozbawił mnie sromotnie!!!!mimo, ze mam trochę odmienne zapatrywanie od Ciebie na sprawę wiary, jako takiej, na sprawę kościoła, jako taką, to ROZBAWIŁO MNIE SROMOTNIE!!!!!!!
    dla każdego z nas CUD znaczy zupełnie coś innego…I BARDZO DOBRZE!!!!!!! bo gdyby wszyscy byli tacy sami, to jak pisał ks. Twardowski NIKT NIKOMU NIE BYŁBY POTRZEBNY!!!!…a tak ……???!!!!

    • admirał pisze:

      Bez urazy….Bea, ale nie bardzo rozumiem, czy to co przeczytałaś podoba Ci się – czy nie. Używasz określenia: sromotnie…. To nie jest pochlebne, wręcz przeciwnie. A Twój cały wpis jest raczej w pozytywnym tonie. Sprawdź w słowniku znaczenie słowa: sromotny.
      Pozdrawiam

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s