Wojciech Eichelberger: Spróbujmy przeanalizować słowa modlitwy Ojcze nasz, jedynej , jak się zdaje, w popularnym katolickim rycie, modlitwy mistycznej. Żadna inna bowiem nie wyraża tak dobitnie pragnienia pojednania z Bogiem. Słowa: Ojcze nasz, który jesteś w Niebie opisują dualistyczny punkt wyjścia, są więc trafną diagnozą naszego poczucia oddzielenia od przestrzeni boskości. Bóg jest w Niebie, a my w innym miejscu. Ale przyznajemy, że to my sami, na własne życzenie, oddzieliliśmy się od Boga i teraz pragniemy się z Nim na nowo połączyć. Pragnienie tego powrotu wyrażamy słowami: Święć się Imię Twoje, przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja – jako w Niebie, tak i na Ziemi. Krótko mówiąc, poddajemy nasze ego/ja, które bezprawnie opanowało to, co do niego nie należy. „Ziemię” można odczytać nie tylko jako nazwę zamieszkiwanej przez nas planety, lecz jako metaforę niższych, egocentrycznych stanów świadomości, a także jako ciało. Cała modlitwa wyraża głębokie przeczucie boskiego wymiaru istnienia, stąd prośba do prawowitego władcy o powrót na tron. Szczególnie wart podkreślenia jest akt bezgranicznej pokory i zaufania do Ojca wyrażający się w słowach bądź wola Twoja(…). Ale ten fragment nie jest bynajmniej oddaniem się w niewolę Boga i obietnicą podporządkowania się. Gdyby tak było, modlitwa podtrzymywałaby naszą dualistyczną iluzję. Natomiast fragment ten, odczytany z perspektywy jedności, mógłby brzmieć: Wiem Ojcze, że Twoja wola jest moją wolą – że tylko Ty jesteś.
Wojciech Szczawiński: Ale Jako w Niebie tak i na ziemi też sugeruje dualizm. Jest on zakorzeniony w naszej świadomości na tyle mocno, że ziemski świat zwykliśmy czasami traktować jako zupełnie boskości pozbawiony.
Tadeusz Bartoś: Bądź wola Twoja oznacza także: pozwolić Bogu być Bogiem. Niebo i ziemia to cały świat Boży, poza tym podziemnym, gdzie zgodnie z wyobrażeniami trwającym w naszej kulturze aż po XV wiek przebywały złe moce, zbuntowane, gdzie wola Boża nie może się póki co spełniać.
WS: Ale Jako w Niebie, tak i na ziemi można również zinterpretować następująco: z doczesnością nic już zrobić się nie da, ludzie są podli, świat okrutny, trzeba więc żyć tak jak się żyje; no ale kiedyś zapanuje raj i wówczas wszystko będzie jak trzeba.
TB: Niebo i ziemia to symbole. Pierwszy jest mieszkaniem Boga, drugi – ludzi. Świat doczesny, ziemia, jest jednak tylko miejscem przejściowym, a nie czymś trwałym. W nim dobro i zło zostały wymieszane. Dobry świat (bo pochodzący od Boga), a jednak zły, co wiemy także z własnego doświadczenia. U końca historii ma nastąpić definitywne oddzielenie zła od dobra – taki ma być finał, wedle tradycyjnych wyobrażeń. Dobro uwolnione zostanie od zła. Na zawsze. Niebo spotka się z ziemią, oddalenie zostanie przezwyciężone przez nową nadzwyczajną bliskość…
WS: Czyli jednak musimy czekać na ten Raj?
TB: To nie tak. Zapomina się, że w teologii chrześcijańskiej ta nowa bliskość nie jest pieśnią przyszłości. Ona już jest – haec dies z łacińskich śpiewów gregoriańskich na dzień zmartwychwstania głosi, że „ten dzień” już jest. Już dziś jesteśmy w wiecznym „teraz”. Taki sens ma Eucharystia – uobecnia boskie teraz. Zniekształca się to przesłanie, kiedy Eucharystię myśli wyobraża się jako mozolne składanie kolejnych ofiar, na wzór rytuału ofiarnego w świątyni jerozolimskiej. Już nie ma ofiar, nie potrzeba przebłagania w pojednanym świecie. Nie potrzeba już pośredników, łączników i negocjatorów, rytów ofiarnych i ich kapłanów. Nie musimy kaptować sobie przychylności Najwyższego, ofiarami łagodzić Jego święty gniew. Bo nie ma już boskiego gniewu. Ustanowiona została nowa jakość. Zapomina się u nas często (choćby przez zwyczaj zamawiania mszy w jakieś intencji, co działa jak kupowanie sobie boskiej przychylności), że całe pojednanie i spotkanie człowieka z Bogiem już się dokonało. Nic już więcej dodać nie można.
Wypędzenie z Raju, symbol dramatu, oddzielenia człowieka od źródeł życia, jego samotności i zdania się tylko na siebie, przestało być znakiem ludzkiego losu. Zastąpione zostało nową bliskością. To wszystko dojrzy chrześcijańska teologia, gdy przygląda się dziełu Jezusa: On jest symbolem życia, które umarło, którego jednak śmierć nie potrafiła zatrzymać.
WS: Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj – zastanawia mnie, jak ten chleb powszedni należy rozumieć. Czy w istocie nie można interpretować tego sformułowania jako: „Panie, ześlij zdrowie, pieniądze, szczęście, zapewnij mi w codzienności wszelką obfitość”?
WE: Z perspektywy oddzielenia taka właśnie interpretacja się narzuca. Skoro jednak autentyczna wiara jest nadzieją na zjednoczenie z Bogiem i zdeterminowanym dążeniem ku temu – a nie ćwiczeniem się w handlowych negocjacjach z Nim – to pod pojęciem chleb powszedni należy rozumieć pokarm dla ducha, dzięki któremu, odzyskujemy świadomość naszej prawdziwej, duchowej tożsamości. Tak więc w modlitwie Ojcze nasz prosimy o to, by świadomość „nie dwa”, w której wszystko jest jednością, stała się naszym chlebem powszednim. Bo w istocie powinna nim być. Sakrament komunii – jak rozumiem – jest symbolicznym pobudzaniem i podtrzymaniem takich aspiracji. Niejasno natomiast, w moim przekonaniu, brzmi w tej modlitwie zwrot: I odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. To tak, jakbyśmy chcieli powiedzieć Bogu, żeby się na nas wzorował w wybaczaniu. Zadziwiające odwrócenie relacji.
TB: Słowa prośby tworzą jakby schemat przyczyn i następstw. Może lepiej byłoby odczytać je jako opis, relację z pewnego stanu rzeczy, wypowiedzianego w modlitwie. Wtedy „odpuść” byłoby konstatacją pojednania człowieka z człowiekiem i z Bogiem. Przy czym obydwa pojednania w swej głębszej treści są jednością. Pojednane bowiem zostaje życie człowieka z samym sobą. W nim jest obecne wszystko – pojednanie (a więc jedność) z Bogiem i bliźnim, z całym kosmosem.
A symbol chleba? To pokarm podtrzymujący życie. Prośba o chleb oznacza pragnienie podtrzymania życia, które rozpoznaje się jako dobre. Wiemy, że Bóg jest źródłem życia. Ta prośba nie jest więc tylko prośbą, jest opisem: Bóg podtrzymuje człowieka w istnieniu. Stworzył świat, w którym człowiek zazwyczaj znajduje schronienie. Słowa te są więc wyrazem świadomości, że istnieje tajemne, ukryte źródło podtrzymujące życie. Chleb oznacza wtedy ukrytą obecność Tego, który podtrzymuje wszelkie życie. Jest w tym także zapis doświadczenia, które akceptuje ludzkie pragnienia, nie poddaje ich represji, nie potępia. Widzimy, jak wiele można zyskać, gdy teksty Pisma interpretujemy symbolicznie. Potrzeba do tego pewnej znajomości języka biblijnego.
WS: Mam kolejny kłopot ze zrozumieniem: I nie wódź nas na pokuszenie. Bóg zwodziciel? Do pokusy zwodzi ponoć tylko Szatan.
TB: Tutaj trudność wynika z błędnego tłumaczenia z języka greckiego. Specjaliści mówią, że raczej powinno być: „I nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie”. Sens tych słów jest więc taki: chroń nas, bo jesteśmy słabi.
Znałem dominikanina, który wiele lat walczył o zmianę tego sformułowania w tekstach liturgicznych we Francji. Nic nie wskórał, zbyt silna tradycja, nawyk. U nas zdaje się nikt sobie tym głowy nie zaprząta. Wróćmy jeszcze do zagadnienia woli Bożej. Istnieje dziś swoista moda na poszukiwanie woli Bożej. Zwłaszcza w niektórych ruchach religijnych, poszukuje się prostych znaków, po czym stwierdza się, że wola Boża jest taka a taka. Niestety, efektem takiej pobożności bywa głębokie pogubienie. Wola Boża to sam Bóg, a my nie mamy władzy nad Bogiem, nie mamy wglądu do jego Jego „kalendarza”. Nie możemy stawiać się na miejscu Pana Historii. To uzurpacja i wielka iluzja. Chcąc wypełniać wolę Bożą, tworzymy sobie jej wyobrażenie, jaka ona jest. I to wyobrażenie traktujemy jakby było Bogiem. Z własnym wyobrażeniem się kontaktujemy, do niego się modlimy i sądzimy, że to Bóg. Co więc począć, jak by poznać tę wolę?
WS: Jaką masz na to odpowiedź?
TB: Należy pozwolić Bogu być Bogiem, pozwolić światu być światem. Dać szansę życiu, które przynosi nowe rzeczy. Otwartość na to, co przynosi przyszłość, jest otwartością na wolę Boga.
Wyrażenie „wola Boża” jest metaforą, symbolem, który ma otworzyć nasz umysł na rzeczywistość inną, niż tylko nasze koncepty. Człowiek musi konsekwentnie chronić się przed iluzją panowania nad Bogiem, bycia ekspertem w kwestii, co jest, a co nie jest opinią boską. To byłoby żałosne antropomorfizowanie Boga. Potrzeba żyć zgodnie z własnym rozumieniem dobra (sumieniem), kierować się tym, co podpowiada własne poczucie godności, życzliwości. Tu nie ma potrzeby wiele kombinować. Te rzeczy są proste. Ale w nas wszystko robi się złożone. Nie jest dobrą rzeczą wydawanie ludziom instrukcji, gotowych recept, jak mają żyć, że Bóg pragnie dla ciebie tego czy tamtego, bo taka jest Jego wola i tym podobnie. W ten sposób uzależnia się ludzi od siebie i zamyka im drogę do Boga. To metody rodem z sekt, gdzie guru dowartościowuje się, bo ma posłuszną trzódkę.
WS: Takie gotowe recepty też są w Kościele dawane?
TB: Niestety, tak bywa, że spowiednicy, i kierownicy duchowi, wchodzą w rolę wypowiadających tak zwaną wolę Bożą. To wielkie nadużycie. Uniemożliwia dojrzewanie, związują ze sobą, zamyka, miast otwierać ludzkiego ducha. Niejedną ofiarę takich praktyk widziałem w życiu. To wielkie zło, bo rozbija człowieka na wiele lat, albo i na zawsze. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak wielkiemu złu nie zapobiega się w Kościele, dlaczego problem się lekceważy, dlaczego brakuje elementarnej wiedzy w tym zakresie. Psychomanipulacja dokonywana niekiedy przez kierowników duchowych i spowiedników to moim zdaniem grzech wołający o pomstę do nieba (jak to się kiedyś mówiło). Obawiam się jednak, że czytający te słowa duchowni nawet nie będą wiedzieć, o czym mowa, tak bardzo sprawa ta pozostaje nieuświadomiona.
T. Bartoś, W. Eichelberger, W. Szczawiński, „W poszukiwaniu mistrzów życia. Rozmowy o duchowości”, Jacek Santorski & Co, Agencja Wydawnicza
2009