Im bardziej zagubiona jest nasza duchowość i im mocniej jesteśmy skoncentrowani na sobie, tym większa narasta w nas skłonność do wytykania egocentryzmu i duchowego bałaganu innym ludziom. Trwamy wtedy w przekonaniu, że to świat jest zły, nie my; to inni mają kompleksy, cholerne charaktery, zachowują się jak wyzute z ludzkich uczuć potwory… I to właśnie ci inni ponoszą całą winę za hańbę tego świata albo – co gorsze – za komplikowanie nam życia i psucie naszego dobrego nastroju.
A my? Cóż… Niemal święci jesteśmy, tacy wrażliwi, dobrzy i szlachetni – zawsze do świata uśmiechnięci. Sądzimy zatem, że skoro tyle w nas wspaniałości, to ten świat winien nam jest miłość, szacunek i inne dobrodziejstwa. Czyż nie?! Dobrzy przecież mają być nagrodzeni, źli natomiast pokarani. Nic dziwnego, że tych dobrych ludzi szlag czasami trafia, gdy wspomnianych dobrodziejstw nie otrzymują. „Jak to?!!! – wołają ze złością albo we łzawym rozczulaniu się nad sobą. – Za moją dobroć, szlachetność, pokorę i miłosierdzie coś mi się chyba od życia należy!!!”. Gdy te żałosne rozmyślania mijają, w ludziach dobrych albo narasta gorycz, albo tracą wiarę w jakąkolwiek wartość życia.
Resztki pokory zmuszają nas do tego, aby od czasu do czasu wytykać sobie własne wady, bić się w pierś. Jednocześnie jednak potrafimy siebie świetnie usprawiedliwiać, na tyle przebiegle i skutecznie, że nie jesteśmy w stanie dostrzec towarzyszącej temu procesowi obłudy. Jednak nie do końca, co to to nie!
Zupełne usprawiedliwianie siebie we własnych oczach nie jest po prostu dla nas opłacalne. Całkowite wybielanie swoich sumień pozbawiłoby nas przecież pełnego pychy przekonania o tym, iż jesteśmy od innych pokorniejsi, bo – na przykład – reprezentujemy nieliczne grono ludzi, którzy najpierw winy szukają w sobie bądź potrafią przyznać się do popełnionych przez siebie błędów albo grzechów (ergo, w odróżnieniu od innych, jest w nas szlachetność i odwaga cywilna!); nie postępujemy zatem jak ci podli i mali, którzy za własne klęski oraz kiepskie nastroje zawsze winią bliźnich, nigdy siebie – tak właśnie rozumujemy i, pogrążeni w głupocie własnych przekonań, szczycimy tym rozumowaniem.
Tak to już jest, że jakkolwiek podchodzimy do naszych wyobrażeń na własny temat, i tak zawsze wychodzi na to, iż w swoich oczach jesteśmy ok jak najbardziej. Mądrze więc ktoś stwierdził, że człowiek najlepiej oszukuje sam siebie. Oszukiwanie innych wychodzi mu znacznie gorzej.